11 listopada 2015

Harry i Cho

    Harry siedział na wysokiej kanapie w Pokoju Życzeń. Zaczynał się niecierpliwić.
Jego ukochana spóźniała się już kilkanaście minut. Od śniadania nigdzie jej nie widział, toteż zaczynał się martwić. Gdzie ona się podziewała? Wstał. Nie mógł tak dłużej siedzieć w jednym miejscu, gdy Cho podziewała się Bóg wie gdzie. Trzeba ją znaleźć...
Wyszedł z pomieszczenia, przeszukując każdy bliższy korytarz. Nigdzie jej nie było.
Harry tym bardziej się zmartwił, gdy nie znalazł jej w Wielkiej Sali, w pobliżu salonu Krukonów, po prostu jakby zniknęła. Harry coraz bardziej niepokoił się. Wybiegł na błonia.
Liście zaczynały opadać z drzew, wirując pod wpływem chłodnego wiatru, który po chwili otulił ciało Harry'ego. Chłopak zadrżał. Był już koniec października, a on nie miał na sobie nic poza szkolnym mundurkiem. Rozglądał się po terenie Hogwartu lustrując każde miejsce uważnie.
Nigdzie nie dostrzegł swojej dziewczyny. Coś zabolało go w sercu. Gdzie ona mogła być?
Postanowił wrócić do szkoły. W murach zamku znowu ogarnęło go przyjemne ciepło.
Teraz to już nie był lekki strach. Teraz Harry był mocno przestraszony. Gdzie ona mogła się podziać?
Zaczął biec korytarzami, wypytując napotkane osoby o swoją dziewczynę. Nikt mu nie powiedział niczego, co mogło by mu się przydać. W końcu zrezygnował. Zrozumiał, że pewnie i tak nie da rady jej znaleźć. Jeszcze jedno miejsce przyszło mu na myśl. Ale czy ją tam znajdzie ?
    Chłopak skierował się ku schodom. Kiedy dotarł na właściwe piętro zaczął szybko iść do łazienki Jęczącej Marty. Drzwi były uchylone. Harry tylko sprawdził, czy nikogo nie ma na korytarzu, po czym wszedł do pomieszczenia. Z kilku kranów ciekła woda, wylewając się i spływając na podłogę.
Chłopak przeszedł po mokrej posadzce. Stanął jednak w miejscu, gdy usłyszał cichy szloch dochodzący z łazienki. Podszedł bliżej. Drzwi były uchylone. Harry zajrzał do środka. Na podłodze, skulona i zapłakana, leżała Cho Chang.  Złoty Chłopiec podszedł bliżej, uważnie przyglądając się dziewczynie. Jej skóra była blada, z ust odpłynęła krew. Wyglądała na nieprzytomną.
Potter zlustrował jej ciało. W jednej chwili nagle opadł do tyłu. Przewróciłby się, jednak natrafił na zimną ścianę. Oparł się o nią ciężko. To nie mogła być prawda...
Kilka minut zajęło mu dojście do siebie. Zrobił krok w przód, jeszcze raz zerkając za drzwi.
Jego dziewczyna właśnie leżała na podłodze. A z jej nadgarstków wypływała krew, tworząc wokół niej ogromną kałużę. Harry'emu jakby serce podskoczyło do gardła i nagle opadło.
Ten widok był okropny. Nagle jakby do niego coś dotarło.
Wybiegł jak porażony z łazienki, stając w korytarzu i raz po raz wołając nauczycieli i prosząc ich o pomoc.  Jako pierwsza zjawiła się profesor McGonagall, która jako pierwsza zauważyła Harry'ego.
Weszła do łazienki, znikając za ścianą. Harry postanowił zawołać profesora Flitwicka, który był przeciez opiekunem Ravenclaw'u. Znalazł go na końcu korytarza. Szybko udał się do łazienki, zamykają za sobą drzwi.  Kilku uczniów zwróciło uwagę na profesora, który poszedł do damskiej toalety. Kilkunastu uczniów starało się dojrzeć to, co wydarzyło się w tej łazience. Jednak nikt nie wiedział tak naprawdę, co się tam wydarzyło. Może to i lepiej?
     Harry starał się jak mógł, by przepędzić stąd ciekawskich uczniów, jednak prawie nikt go nie słuchał. Chłopak był mocno zdenerwowany minionymi wydarzeniami. Jego ukochana właśnie leżała, być może martwa, na podłodze w łazience. No cóż... Teraz przynajmniej byli tam nauczyciele. Miał szczerą nadzieję, że jej pomogą... Że uratują Cho...
Był wkurzony, przestraszony, zirytowany, smutny, niepewny i zaciekawiony jednocześnie.
Dlaczego ona to zrobiła? Czemu targnęła się na swoje życie? Kiedy już odzyska przytomność...
 - Jeśli odzyska przytomność... - Odezwał się złośliwy głos w jego głowie. Uczniowie nagle rozstąpili się, gdy z łazienki wyszła profesor McGonagall. Wyglądała na zmęczoną i zmartwioną. Harry domyślił się tego, co się stało...
- Panna Chang... Nie żyje... - Oznajmiła, po czym spuściła głowę. Zaraz za nią wyszedł profesor Flitwick, który wyglądał na załamanego. Odszedł bez słowa. Przez chwilę panowała grobowa cisza. I nagle w sekundę wybuchł gwar. Każdy wyrażał swe teorie dotyczące minionego zajścia. Było okropnie. Harry'ego ogarnęła pustka. Nie czuł smutku, złości, niczego. Jakby ktoś spuścił z niego emocje, całe życie. Na trzęsących się nogach powędrował do Pokoju Wspólnego. Nieświadomi niczego Gryfoni zajmowali swój czas rutynowymi zajęciami. Złoty Chłopiec nue zwracając na nic uwagi pobiegł do swojego dormitorium. Położył się na łóżku i zasunął kotary. Potrzebował jej...
A ona go zostawiła. Harry sięgnął po różdżkę znajdującą się w kieszeni. Przystawił ją do gardła, po czym szepnął, pełen bólu, przeżyć tego dnia
- Avada... - Słowa utkwiły w jego gardle. Jednak powtórzył...
- Avada Kedavra.... - mruknął, pełen chęci do tego, ci zrobił.
Błysk zielonego światła przez chwilę rozświetlił pokój. I już po kilku sekundach  Harry Potter leżał martwy na swoim łóżku...
A oto miłość... Prawdziwa...

Skończyłam! Jestem zadowolona z ów postu. Mam nadzieję że się podoba. Post dedykuję mojej Sly....
Zapraszam do czytania i komentowania.

~Blue Raven

3 komentarze:

  1. Powodzenia w dalszym blogowaniu kochana!
    ~Pozdrawiam
    http://magia-przyjazni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejciu.
    Co tu się właśnie stało?
    Zabiłaś Harrego? Jak mogłaś?
    No Cho to jeszcze rozumiem (nie lubię jej -,-) Ale Harry'ego?
    Jeszcze Avadą.
    Wyszło ci ślicznie. Nie mogę zaprzeczyć.
    Tylko to takie strasznie dobijające :/
    Ehhh... Nawet czarodzieje zabijają się mugolskimi sposobami. Świat jest tak samo okrutny dla nas wszystkich :c
    Pisałaś, że Harry+Luna ma jakiś związek z tym postem, ale ja go nie widzę skoro uśmierciłaś Złotego Chłopca.
    Cóż... Ja spadam do nauki (trzecia gimnazjum to zło) :c
    Pozdrawiam
    I życzę dużo weny :D
    Kate xXx

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, miało mieć związek... Jednak w ostatniej chwili zmieniłam zdanie no i cóż... Dziękuję za miłe słowa
    Również pozdrawiam
    Blue Raven

    OdpowiedzUsuń