24 sierpnia 2016

Hinny / Drarry

Możecie ten post potraktować jako sequel poprzedniego Hinny --> Poprzednie Hinny




 - Nie... Nie możesz. - Cichy głos Harry'ego rozbrzmiał w pomieszczeniu. Patrzył pustym wzrokiem na swoją żonę. Ginny miała łzy w oczach, ale nic nie mówiła. Wzruszyła tylko ramionami i spuściła wzrok.
 - Wiesz, że prędzej czy później tak właśnie by się to skończyło. Przykro mi, że jesteś zły. Ale nie zamierzam przepraszać za to, że nic do ciebie nie czuję. Teraz pójdę spakuję się i wyjdę. Miło było. - Powiedziała, po czym po schodach wbiegła na piętro. Sięgnęła po niewielką torebkę, w której dzięki zaklęciu zmieściła wszystkie swoje rzeczy. Po kilkunastu minutach usiadła na podłodze i oparła się o ścianę. Rozejrzała się po sypialni, która nagle wydawała jej się obcym miejscem. Z cichym westchnieniem podniosła się i wyszła z pokoju. Zeszła po schodach i zobaczyła, jak Harry siedzi na kanapie w salonie. Niepewnie podeszła do niego, po czym położyła mu dłoń na ramieniu.
 - Nie martw się Harry. Zasługujesz na kogoś, kto szczerze cię pokocha. - Powiedziała, po czym skierowała się do drzwi.
 - Żegnaj. - Wyszła. Zostawiła Harry'ego samego z myślami.

Minęło kilka godzin. Nadal nie ruszył się z miejsca. Nadal patrzył pusto w ścianę. Nie wiedział, co robić. W pewnym sensie ją rozumiał. Gdyby był z kimś, kogo nie kochał, czym prędzej zostawiłby tą osobę. Nie ma sensu być w związku bez uczuć. Westchnął cicho, po czym wstał z kanapy. Rozejrzał się i poczuł pustkę. Nie będzie kogoś, kto będzie na niego czekał. Nie będzie osoby, która przywita go od razu, kiedy wróci do domu. Wiedział, że musi dać sobie trochę czasu. Było już późno, kiedy kładł się do łóżka. Zasnął, mając przed oczami wizje wspólnie spędzonych chwil.

*

 - Kocham Cię, Harry. - Powiedziała, rzucając się mu na szyję. Kochała go. A oświadczyny w pierwszy dzień roku były fantastyczne. Nie mogła lepiej wyobrazić sobie tej chwili. Pomyślała, że w takim stanie mogą trwać wiecznie. 
 - Nigdy mnie nie zostawiaj, dobrze? - Szepnęła, odsuwając się na kilkanaście centymetrów. Nie odpowiedział, a jedynie skinął głową, składając na jej ustach krótki pocałunek. 


*

  Siedzieli w jednej z kawiarni, śmiejąc się. Uwielbiali spędzać ze sobą czas. Znowu odwiedzili Japonię, zgodnie z obietnicą Harry'ego. Właściwie nie tak ważne było, gdzie się znajdowali. Najbardziej cieszyło ich to, że mogą być razem.

*

  Chłopak wyrwał się ze snu i otworzył oczy. Jedyne co widział, to poszarzały sufit. Westchnął bezgłośnie i spojrzał na zegar wiszący na jednej ze ścian. Była czwarta rano. 
Wiedział, że już nie uśnie. Podniósł się, a swoje kroki skierował w stronę kuchni. Wszedł do pomieszczenia i przeczesał dłonią rozczochrane włosy. Zaczął robić sobie kawę, po czym rozejrzał się. Nie widział żadnych zmian, ale na co liczył? Jego głowę nadal zaprzątała Ginny. Zrobił sobie szybko ciepły napój i wyszedł z domu. Poszedł w stronę ogrodu. Usiadł na niewielkiej ławce i spojrzał na pozbawione koloru niebo. Było dosyć zimno, ale nie przejmował się tym. Wziął łyk z kubka i zaśmiał się pod nosem. 
 - Czarna kawa, samotna noc. - Zaczął myśleć o tym, co musi zrobić w najbliższym czasie. Nic nie przyszło mu do głowy. Zdawał sobie sprawę z tego, że już niedługo będzie musiał wrócić do pracy. Na szczęście miał jeszcze, choć niewiele, wolnego.

 Spędził na dworze jeszcze trochę czasu. Zdążył wypić kawę i zobaczyć wschód słońca. Uwielbiał patrzeć na poranne słońce. Wydawało mu się, że początek dnia zawsze może przynieść nowe możliwości. Przymknął powieki. Tęsknota uderzyła w niego nagle i bardzo mocno.
 - Bez ciebie jestem tylko smutną piosenką. - Zanucił i wstał z ławki. Wszedł do domu i szybko odstawił pusty kubek po kawie. Udał się do sypialni. Rzucił się na łóżko i zapragnął jej obecności obok siebie. Ginny była jego światem i wiedział, że szybko się to nie zmieni. Mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Że wcale nie tęskni. Ale czy tak było naprawdę?

Westchnął cicho i pomyślał o tym, że będzie lepiej. Przecież musi.
Zasnął. Kiedy się obudził, było późno. Dziwił się, że przespał cały dzień, choć zwykle usypiał na trzy czy cztery godziny. Nie widział sensu w wychodzeniu z łóżka. Po prostu leżał wgapiając się w sufit. Minęło dużo czasu, ale nie zwracał na to uwagi. Pomyślał tylko o tym, że powinien coś zjeść.
Niechętnie podniósł się z łóżka i przecierając twarz dłonią poszedł do kuchni. Zajrzał do lodówki i chwycił kilka warzyw. Po kilku minutach siedział przy długim stole jedząc sałatkę. Przeżuwał bezmyślnie posiłek, patrząc w widok za oknem. Nie było to nic specjalnego, z tej perspektywy widział ulicę, która o tej godzinie była pusta i pozbawiona życia.
Po skończeniu jedzenia Harry wstał i po prostu wrócił do łóżka. Położył się, podpierając głowę na ramieniu. Patrzył w sufit i myślał. Nie wiedział, ile czasu minęło, po prostu obserwował sufit, ściany, cokolwiek.

Dzień, drugi, trzeci. Czwarty dzień był taki sam. Spędzony na gapieniu się w sufit i myśleniu na tym, co by było, gdyby Ginny nadal go kochała. Na pewno nie byłby w takim stanie, w jakim jest teraz.

Piąty, szósty, siódmy. Czy ktokolwiek o nim pamięta? Nikt się do niego nie odezwał od tygodnia.

Ósmy, dziewiąty, dziesiąty. Pustka zaczęła go przerażać. Nie czuł kompletnie nic, był wyprany z wszelakich emocji. Każdy wydawał się o nim zapomnieć.

Jedenaście, dwanaście. Trzynastka to podobno pechowa liczba. Był pewny, że to nie będzie nic dziwnego. Po prostu kolejny dzień spędzi w samotności.

Czy był zdziwiony, kiedy usłyszał pukanie do drzwi?

Wciągnął na siebie losowe ubrania i zszedł po schodach. Pukanie nasiliło się.
Stanął przed wejściem i zastanowił się, kto może go odwiedzić. Nie liczył na przyjaciół. Ale czy mógł ich w ogóle nazwać swoimi przyjaciółmi?

Czy był zdziwiony, kiedy w jego drzwiach stanął Draco Malfoy?

 - Co ty tu robisz? - nie silił się na zły ton, nie miał na to siły. Chłopak obrzucił go chłodnym spojrzeniem i odetchnął.
 - Mogę wejść? - Zapytał. Harry bez słowa odsunął się, dając mu wstęp do swojego domu. Nie wiedział, dlaczego nie miał nic przeciwko. Może po prostu brakowało mu kontaktu z kimkolwiek?
 - Martwią się o ciebie. Nie przychodzisz do pracy, nie ma z tobą kontaktu. Wysłali mnie, żebym dowiedział się co i jak. - Wzruszył ramionami, patrząc na Harry'ego.
 - Chwilowa przerwa... - Potarł ręką szyję i spuścił wzrok. Dziwnie czuł się w obecności blondyna. Zawsze się nienawidzili, choć kiedy poszli do pracy, ich stosunki się ociepliły. Nie byli dobrymi przyjaciółmi, czy chociażby przyjaciółmi. Po prostu nie miotali w siebie zaklęciami na prawo i lewo i byli w stanie powiedzieć sobie "cześć".
 - Chwilowa przerwa... - Mruknął. - Potter, co się dzieje? - Zapytał, podchodząc bliżej. To nie tak, że się martwił... On po prostu... Chciał dobrze spełnić swoje zadanie.

 Czy był zdziwiony, kiedy zobaczył łzy połyskujące w zielonych oczach?

Harry szybko się opanował. Zacisnął pięści i wzruszył ramionami.
 - Nic wielkiego. Chyba będę miał więcej czasu na pracę, bo na miłość nie potrzebuję już czasu. - Prychnął po czym zaśmiał się. Nie wiedział, dlaczego to powiedział. Może wyczuł autentyczną troskę w słowach Malfoya? W każdym razie obiecał jeszcze, że jutro pojawi się w pracy. Kiedy zamknął drzwi za chłopakiem. Westchnął bezgłośnie i oparł się o drzwi. Czas wrócić do życia.

Następny dzień nadszedł zdecydowanie za szybko. Harry przygotował się do pracy i po chwili był w Ministerstwie Magii. Z tego co wiedział, nie czekało go nic ciekawego. Siedział za biurkiem, bawiąc się różdżką. Choć nie mógł tego zobaczyć, przez cały czas był obserwowany.

Kolejne dni sprowadziły rutynę. Harry zastanawiał się, po co ma przychodzić do pracy, skoro nic go nie czeka. Znowu spędzał kilka godzin siedząc bezczynnie i odliczając czas do końca.

Kolejne dni były okazją, by go obserwować. Nie podchodził już do pracy z tym samym entuzjazmem i Draco szybko to spostrzegł. Nie wiedział dokładnie, co stało się z Harrym, jednak miał zamiar się tego dowiedzieć. Do chłopaka dotarło powoli, że nie jest w stanie patrzeć na bruneta obojętnie.

Minął tydzień, od kiedy Harry wrócił do pracy. Nie mógł zaprzeczyć, że czuł się odrobinę lepiej, mogąc oderwać się od złych myśli. Z upływem czasu czuł się coraz lepiej.
 Jednak nadal nie był świadomy tego, jak często obserwowany jest przez współpracownika.

 Minęły cztery tygodnie od kiedy pracuje. Przestał utrzymywać kontakt z Ronem i Hermioną. Coraz bliżej był za to z Malfoyem. Mimo wszelkich obaw był zadowolony z tego, w jakim kierunku zmierza ich relacja. Spotkali się nawet kilka razy poza pracą. Niby zwykłe wyjście, na kawę czy gdziekolwiek znaczyło dla niego więcej, niż powinno.
Właśnie kończył swoją pracę i podszedł do windy, oczekując cierpliwie na jej przyjazd. Było już późno i niewiele ludzi kręciło się po ministerstwie. Do innych wind wsiadła reszta osób, a Harry jako jedyny wszedł do jednej z nich. Drzwi zaczęły się zamykać, kiedy ktoś zablokował je butem. Draco Malfoy wtargnął do środka widocznie zirytowany. Stanął po przeciwnej do Harry'ego stronie windy ze złością na twarzy.
 - Draco, coś się stało? - Zapytał niepewnie. Wiedział, że blondyn może nie wytrzymać i zacząć krzyczeć bez powodu.

 Czy był zdziwiony, kiedy Draco przyparł go do ściany?

 - Tak! Ty się stałeś Potter! Nie mogę wyrzucić cię z głowy i mam tego dosyć. - Powiedział zirytowany, niespodziewanie całując bruneta. Harry, z początku zaskoczony, zaczął wewnętrznie skakać z radości. Uśmiechnął się na myśl o tym, że blondyn czuje do niego to samo. Chwycił dłonią jego kark, przysuwając go do siebie jeszcze bliżej. Czas jakby przestał istnieć do momentu, kiedy winda się zatrzymała.
 Opanowani i z niewielkimi uśmiechami na ustach wyszli, kierując się w dwie zupełne inne strony.

Minęły dwa miesiące, od kiedy Harry wrócił do pracy. Było dobrze. Miał Draco, który sprawiał uśmiech na jego twarzy samą swoją obecnością. Powróciło uczucie, że jest dla kogoś ważny. Mogli widzieć sie w pracy i poza nią, cieszyli się wspólnie spędzonym czasie w jakiejkolwiek formie.

Harry siedział spokojnie za biurkiem. Minęło kilka dni od ostatniej "poważniejszej" akcji.
Wszystko było w porządku. Do czasu. Ktoś wbiegł. Harry słyszał krzyk i pokrótce dowiedział się o co chodzi. Atak byłych śmierciożerców. Zerwał się z miejsca razem z resztą aurorów. Dowiedzieli się jeszcze, gdzie mają się udać. Teleportowali się natychmiastowo, lądując na skraju Zakazanego Lasu. Harry przez chwilę zastanawiał się, jakim cudem udało im się dotrzeć pod Hogwart. Nie miał jednak więcej czasu na zastanawianie się, gdyż musieli pobiec do wejścia i pomóc. Minęła chwila, a byli już w Sali Wejściowej. Rozglądali się i rozdzielili, w kilkuosobowych grupach przeszukując szkołę. Harry pociągnął za sobą Draco. Pobiegli do Wielkiej Sali, a za nimi kilka innych osób. Nie byli zdziwieni, gdy to tam znaleźli grupę popleczników Voldemorta.

Zaczęła się walka. Zaklęcia krzyczane przez obydwie strony zakłóciły ciszę. Kolory rozświetliły salę.
Nagła cisza. Prosty, zielony strumień zmierzający w stronę Harry'ego. Nie umiał się bronić.
Nie wiedział, co zrobić.

Czy był zdziwiony, kiedy nagle pojawił się przed nim Draco, przyjmujący na siebie zaklęcie?

Poczuł odrętwienie. Upadł tuż obok chłopaka. Nie ruszał się. po prostu patrzył na jego zastygłą twarz. Poczuł łzy napływające do oczu. Krzyki, światła. Wszystko ustało w jednym momencie.
 - Draco... - Szepnął. Ścisnął jego chłodną rękę i przestał kontaktować.


 Czy był zdziwiony, kiedy w salonie zobaczył małe pudełeczko i kartkę?

Zatrzymał się w pół kroku. Wstrzymał oddech i starał się uspokoić. Spojrzał na otwarte pudełko obite czerwonym materiałem. Widział jego zawartość.

Szeroki, srebrny pierścień przyozdobił jego palec. Drżącą ręką chwycił niewielką, złożoną kartkę. Na widok prostego, lekko ozdobnego pisma ścisnęło mu się serce.

Przepraszam, ale tak to się musiało skończyć. 
Wiedziałem o ataku, ale nic z nim nie zrobiłem.
Przepraszam za wszystko. Pierścionek możesz potraktować jako dowód miłości.
Nie mogłem doprowadzić do Twojej krzywdy. 
Kocham Cię i przykro mi, że właśnie tak kończymy.
Draco. 

PS. Nie mogłem zostawić wszystkiego. W sypialni czeka coś na Ciebie.

Łzy spłynęły na papier, kiedy Harry wciąż patrzył na jego podpis.
Czekał aż wróci i powie, że to wszystko to głupi żart. Chciał krzyczeć, jednak nie był w stanie. Zamiast tego swoje kroki skierował po schodach. Wszedł do sypialni, patrząc na plik kopert leżący na szafce nocnej.
Wiedział, że je przeczyta. Teraz po prostu nie był na to gotowy.
 - Bez ciebie jestem tylko smutną piosenką. - Szepnął, czując łzy spływające po policzku.


**

Nie zabijajcie.
Ok, mam dosyć dużo do napisania, więc jeśli nie chcesz się nudzić to możesz to ominąć.
Po pierwsze: WOW. Halo, mamy prawie 85 tysięcy wyświetleń. Kto to robi? Naszym aktualnym celem jest zdobycie 100 tysięcy do dnia naszych urodzin (początek października). Jak może pamiętacie (albo i nie) z tej okazji mamy zamiar... ugh XD... się Wam pokazać. Na pewno pojawi się coś jeszcze w związku z tym, jednak na razie nie wiemy jeszcze, co to będzie.

Po drugie: Pierwszy komentarz pod tym postem będzie równo setnym na blogu!

Po trzecie: Ostatnio posty są rzadziej, jednak zaczęłam pisać też na wattpadzie, a nie chcę zaniedbać ani bloga, ani wattpada. Posty na blogu jednak ostatnio są dłuższe i trochę lepszej jakości niż kilka miesięcy temu, co chyba da się zauważyć.

Po czwarte: To moje pierwsze Drarry i jestem jak "CO TO JEST?" naprawdę xd Mam nadzieję, że miniaturka jest całkiem ok. Planuję napisać trzecią część (to jest druga), gdzie Harry czytałby listy od Draco. Czytalibyście?

Po piąte: Potrzebuję pomocy! Poszukuje jakichś smutnych piosenek, a im więcej tym lepiej. W końcu takich nigdy za dużo C:

Po szóste (i chyba ostatnie xd): Zapraszam do komentowania i zostawiania +1 bo to baardzo motywuje.

Jesteście najlepsi <3
Raven 


14 sierpnia 2016

Petunia i Vernon

   Sześćdziesięciodwuletnia kobieta siedziała w dużym ogrodzie znajdującym się za domem, trzymając w ręku szklankę lemoniady. Powoli upiła łyk, patrząc na piętnastoletnią Mirandę, jej aktualne oczko w głowie. Petunia kochała swoją wnuczkę całym sercem i podarowała jej całą swoją miłość. Teraz z lekkim uśmiechem na ustach obserwowała, jak dziewczyna usilnie próbuje rozplątać białe słuchawki zalegające na jej kolanach. Westchnęła pod nosem, widząc jak nastolatka ze zrezygnowanym wyrazem twarzy odpuszcza i kieruje się w jej stronę. Z szerokim uśmiechem zajęła miejsce na krześle obok kobiety i spojrzała na nią nieodgadnionym wzrokiem.
 - Babciu, wszystko w porządku? Jesteś jakaś nieobecna. - Zauważyła, nie spuszczając z niej wzroku. Poprawiła luźny sweter spadający z ramienia w oczekiwaniu na odpowiedź. Ostatnio często widziała kobietę zamyśloną, wpatrującą się pusto w przestrzeń. Nie niepokoiła się, raczej byłą ciekawa co takiego może dziać się w głowie Petunii. Od dwóch tygodni była u niej, gdyż jej ojciec musiał wyjechać służbowo. Nie miała mu tego za złe, rozumiała go i naprawdę lubiła spędzać czas u jedynej babci. Dziewczyna zaczęła przyglądać się swoim dłoniom w oczekiwaniu na odpowiedź babci, która najwidoczniej wróciła do swoich rozmyślań.
 - Wspomnienia... - Powiedziała spokojnym głosem, pijąc napój. Nie odczuwała większej potrzeby tłumaczenia się wnuczce. Jeśli chce, sama zapyta.
 - To znaczy? Możesz powiedzieć mi coś więcej? - Odparła natychmiastowo, patrząc w bladoniebieskie oczy starszej kobiety. Lubiła słuchać jej opowieści, jednak nie miała do tego wielu okazji. Petunia rzadko kiedy wracała do wydarzeń z przeszłości, jednak ku uciesze wnuczki co raz opowiedziała jej o okresie dzieciństwa jej ojca, o jego zachowaniu. Mówiła o swoim siostrzeńcu, którego kochała, choć nie była w stanie tego okazać. Każda jej opowieść była pełna uczuć, co sprawiało, że tych historii po prostu chciało się słuchać.
 - Och, to stare dzieje. Nawet nie pamiętam tego dobrze. - Powiedziała, kierując wzrok na szklankę trzymaną w dłoniach. Na jej twarzy wykwitł szczery uśmiech na wspomnienia, które pojawiły się w jej głowie.
 - Opowiedz mi. Proszę. Co wtedy było? - Spytała, wpatrując się w przestrzeń. Widziała blade obłoki, leniwie sunące po błękitnym niebie. Patrząc na nie chyba chociaż częściowo zrozumiała swoją babcię. To było takie miejsce, gdzie po prostu możesz patrzeć w przestrzeń i rozmyślać.
 - To było dawno, miałam osiemnaście lat i właśnie wtedy... Ach, poznałam twojego dziadka. - Odparła, posyłając dziewczynie spokojny uśmiech. Wspomnienie powróciło do jej myśli, a ona nie mogła pohamować uśmiechu na tamten dzień.
 - Opowiedz mi. - Powtórzyła Miranda, wygodniej siadając na krześle. Chętnie posłuchałaby kolejnych opowieści kobiety, która niemal nigdy nie wspominała o Vernonie Dursley'u, jej pierwszej i jedynej miłości.

*

Siedziała skulona, oparła się o pień wysokiego drzewa. Patrzyła na przepływającą w pobliżu rzekę. Lubiła przychodzić w to miejsce. Nikt poza nią tu nie przychodził. Mogła zostać sama ze swoimi myślami i po prostu spędzać tu czas nic nie robiąc. Poczuła jak jedna, samotna łza spływa po jej policzku. Od czasu wyprowadzki Lily czuła się samotnie, jednak nigdy nie mówiła tego na głos. Petunia nigdy nie miała przyjaciółek, bo do teraz zawsze miała przy sobie Lily. Oczywiście wraz z jej wyjazdem do Hogwartu, co roku było między nimi coraz gorzej. Teraz Petunia była sama. Nie czytała listów, które dostawała od siostry, coraz rzadziej wychodziła z domu, a jak już to odwiedzała właśnie to miejsce. To był jej azyl. Jedyne miejsce, gdzie czuła się tak dobrze, nawet jeśli była samotna. 
 - Nie płacz. - Usłyszała głos za sobą. Wzdrygnęła się, bo nawet nie usłyszała wcześniej jakiegokolwiek odgłosu świadczącego o obecności kogokolwiek poza nią. Szybko otarła policzek i odwróciła się, patrząc na nowo przybyłą osobę. Chłopak musiał być mniej więcej w jej wieku. Był dosyć szczupły, jasne włosy miał lekko potargane, a piwne oczy patrzyły na nią z troską i zaciekawieniem. Nie mogła zaprzeczyć, nie był on brzydki.
 - Nie płaczę. Co tu robisz? - Spytała podejrzliwie, lustrując go wzrokiem. 
 - Przyszedłem po to samo co ty. Pomyśleć. Jestem Vernon. - Wyciągnął w jej stronę rękę. Dziewczyna szybko podniosła się i podała mu dłoń.
 - Petunia. Ja umm... Nie widziałam cię tu nigdy wcześniej. - Odparła, kołysząc się na piętach. 
 - Jestem tu nowy, mieszkam niedaleko stąd. Jestem w tym miejscu dopiero trzeci raz, ale strasznie mi się tu podoba. Nie dziwię ci się, że tu przychodzisz. - Powiedział, posyłając jej lekki uśmiech. Dziewczyna spuściła wzrok i zapatrzyła się na swoje buty. 
 - Lubię czasem pomyśleć w samotności, a to miejsce jest świetne do tego. Nie lubię przebywać w tłumach. - Mruknęła, nie podnosząc wzroku. Nie wiedziała, czemu aż taką nieśmiałością reagowała na chłopaka. Zawsze była cicha, spokojna i nieśmiała, jednak teraz czuła się kompletnie inaczej niż kiedy chodziła do szkoły czy rozmawiała z koleżankami. 
 - Każdy potrzebuje przestrzeni, w której mógłby spokojnie pomyśleć. - Stwierdził, po czym usiadł na ziemi i oparł się o ten sam pień, o który dziewczyna kilka minut temu. Petunia nie czuła potrzeby dalszego przebywania w tym miejscu, więc powolnym krokiem udała się w stronę domu. Kiedy przeszła kilkanaście metrów usłyszała jeszcze ciche 
 - Do następnego, Petunio. - Na jej twarz wkradł się uśmiech, którego za nic nie mogła się pozbyć. 
 Kilkanaście minut spaceru było dobrym sposobem na odreagowanie. Tak właśnie czuła się Petunia, zmierzając w stronę domu. Nie spieszyło się jej specjalnie, wiedziała, że w domu nie dzieje się nic ciekawego. Przekraczając próg domu oznajmiła rodzicom, że wróciła, po czym udała się do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, wzdychając cicho. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. 
  Jednak podobało jej się to. 


*

 - Znowu tu jesteś. - Usłyszała głos za sobą. Minęły dwa tygodnie, od kiedy osiemnastolatka poznała Vernona. Przez ten czas nie spotkała go ani razu, aż do teraz. Odwróciła się i posłała mu lekki uśmiech. 
 - Umm, cześć, Vernon. - Powiedziała cicho, po czym wróciła do obserwowania leniwie płynącej rzeki. Usłyszała kroki i już po chwili chłopak siedział obok niej. 
 - Jak leci? - Spytał, patrząc na nią. Nie przyznał się do tego, jednak naprawdę zainteresowała go ta dziewczyna. 
 - U mnie w porządku. A co u ciebie? - Spytała obojętnie. Chciała po prostu podtrzymać temat. Nie lubiła niekomfortowej ciszy i zawsze w obecności znajomych starała się takowej unikać. 
 - Też. - Mruknął, spuszczając wzrok. Po chwili tak samo jak dziewczyna zaczął wgapiać się w wodę. Minęło sporo czasu, a oni się do siebie nie odzywali. Petunia czuła się dziwnie, bowiem cisza między nimi nie przeszkadzała jej w żaden sposób, a wręcz przeciwnie. To była ta przyjemna cisza, kiedy każdy pogrąża się w swoich myślach i nie odczuwa potrzeby odezwania się. 
   Dziewczyna po raz pierwszy miała kogoś, z kim mogła pomilczeć. 


*

 - Cieszyłam się z poznania go. Był pierwszą bliską mi osobą po mojej siostrze. Szybko się do niego przywiązałam, a on to odwzajemniał. Różniliśmy się od siebie, ale to tylko bardziej mnie do niego przekonało. - Powiedziała, a na jej twarz wkradł się lekki uśmiech. Spojrzała na wnuczkę, która z zaciekawieniem wsłuchiwała się w dalszą część historii.

**

 - Mamo, tato... To jest Vernon. Spotykamy się od niedawna. - Mówiła niepewnym głosem. Rodzice widzieli, że czasami wymyka się wieczorami, jednak dawali jej swobodę z nadzieją, że może znalazła kogoś, kto został jej przyjacielem. Starsza para spojrzała ze szczerym uśmiechem na chłopaka, który niepewnie przestępował z nogi na nogę. 
 - Dzień dobry... Mam na imię Vernon, bardzo miło mi państwa poznać. - Powiedział uprzejmie. Dziewczyna posłała mu zadowolony uśmiech, po czym ruszyli w stronę jej pokoju. Usiedli obok siebie na łóżku i zaczęli rozmawiać, tak właściwie o wszystkim. Nie mieli problemów z odnalezieniem tematu, co bardzo cieszyło dziewczynę. Spędzili razem całe popołudnie, Kiedy nadszedł wieczór, a Vernon musiał wracać do domu, przelotnie pocałował dziewczynę w policzek i uśmiechnął się, widząc jak delikatny rumieniec wpływa na jej twarz. 
 - Do następnego, Petunio. - Usłyszała jeszcze jego głos, nim zamknął za sobą drzwi.



*


 - No Vernon... Powiedz mi wreszcie, gdzie mnie zabierasz! - Ciszę przerwał zirytowany głos dwudziestolatki. Od czterdziestu minut jechali w nieznanym jej kierunku. Kiedy nie uzyskała odpowiedzi, oparła się wygodnie o siedzenie i spojrzała na widoki mijane za oknem. Obce miejsca, jednak nie przeszkadzało jej to. Chciała po prostu dojechać na miejsce. 
 Pamiętała jeszcze, jak zasnęła w trakcie wpatrywania się w mijaną rzekę. 

 - Jesteśmy. - Usłyszała głos chłopaka. Przetarła dłońmi oczy i rozpięła pasy, wychodząc na zewnątrz. Zatrzymali się na poboczu w jakimś miejscu, którego kompletnie nie kojarzyła. 
 - Chodź. - Usłyszała tylko tyle. Kierowała się tam, gdzie Vernon. Szli przez kilkadziesiąt metrów, aż dotarli do drogi, która ciągnęła się przez strome wzgórze. Przez kilka minut wchodzili pod górę, aż dotarli na miejsce. Petunia usiadła na ławce i rozejrzała się. Z każdej strony były barierki. Na uboczu stała mała kapliczka, do której drzwi były zamknięte. Dziewczyna zauważyła, jak chłopak przechodzi przez barierki i siada na trawie. Sama dołączyła do niego i spojrzała na widok. Oświetlony wieczorem Londyn to coś, co naprawdę zapada w pamięć. 
Oparła głowę na jego ramieniu i zapatrzyła w piękny widok. Światła migotały, oświetlając miasto złotą poświatą. Było dosyć cicho, jednak nie przeszkadzało im to. 
 W końcu mogli milczeć razem, prawda? 

 - Powiesz mi, dlaczego mnie tu ściągnąłeś? - Zapytała lekko zniecierpliwiona dziewczyna. Nie to, że się jej tu nie podobało. Po prostu wiedziała, że są tu w konkretnym celu, którego nie znała. 
 - Aleś niecierpliwa... - Westchnął, uśmiechając się pod nosem. Podniósł się ze swojego miejsca i spojrzał wyczekująco na Petunię. Ta także wstała i chwyciła go za rękę. Posłała mu uśmiech i spojrzała po raz kolejny na panoramę miasta. Czuła, że tak może zostać. Że mogą tu stać i trzymać się za ręce do końca życia. Bo dlaczego nie? 

 - Petunio... Zbierałem się od dawna, żeby o to zapytać, wiesz? - Zaczął, a ona spojrzała mu w oczy. Posłała mu pokrzepiający uśmiech. - Kiedy Cię poznałem... Od początku coś poczułem. Chciałbym czuć to, co czuję z tobą przez resztę życia. Chcę dzielić z tobą życie. Petunio Evans, czy zgodzisz się zostać moją żoną? 

Zaskoczenie? Tak, to najlepsze określenie tego, co czuła dziewczyna. Patrzyła na niego ze łzami w oczach. Nie mogła wyobrazić sobie tego lepiej. Jej odpowiedź była wręcz oczywista. 
 - Tak! - Rzuciła mu się na szyję. Stali tak przez dłuższą chwilę, a kiedy dziewczyna wreszcie go puściła, zobaczyła niewielkie pudełeczko w jego dłoniach.
Kilka minut później nadal patrzyli na miasto. Z tą różnicą, że teraz na dłoni Petunii znajdował się piękny pierścionek z jej inicjałami.


**

 - To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru. - Powiedziała starsza kobieta. Pamiętała to, jakby tamte wydarzenia miały miejsce wczoraj, a nie czterdzieści dwa lata temu. 

**

  Biała suknia opinała szczupłą sylwetkę dziewczyny. Spojrzała po raz ostatni na swoje odbicie w lustrze i westchnęła bezgłośnie. To już dzisiaj. Poprawiła ciemne włosy, odgarniając je na plecy i wyszła z pokoju. 


Zabawa trwała w najlepsze, każdy cieszył się szczęściem młodej pary. Petunia usiadła na chwilę przy jednym ze stolików, by odetchnąć. Bardzo cieszyła się dzisiejszym dniem, jednak był coś, co doprowadziło ją do smutku. Jej siostra nie pojawiła się tu dzisiaj. Byli wszyscy jej przyjaciele, rodzina. Tylko Lily brakowało...

Na szczęście nie miała czasu, żeby pogrążyć się w smutku, czy cokolwiek innego. Zobaczyła swojego męża... Tak, była przeszczęśliwa (nie wiedziałam jak to napisać, razem czy oddzielnie, przepraszam :/ ), mogąc go tak nazywać. Wyciągnął do niej rękę, a ona ujęła ją i wstała. Przeszli na parkiet, gdzie zaczęli tańczyć do wolnej piosenki. Przez cały czas patrzyła mu w oczy. Nie wyobrażała sobie świata, w którym mogłoby zabraknąć Vernona. Tak nie mogło być.
 - Kocham cię, wiesz? Najbardziej na świecie. - Powiedziała, przytulając ukochanego. 
 - Ja ciebie też. Najbardziej na świecie. - Nie mogła tego zobaczyć, ale uśmiechnął się szeroko.


*

 - Nawet nie wiesz, jak się cieszę. To wspaniałe. Mamy syna. - Usłyszała dumny głos obok siebie. Posłała Vernonowi zmęczony uśmiech i ponownie opadła na poduszki. Była zmęczona. Dudley, bo tak zdecydowali się nazwać syna urodził się w zeszłym tygodniu, a od dwóch dni Petunia była z nim w domu. Oczywiście bardzo cieszyła się z tego, że wreszcie stanowią rodzinę. Nie minęła chwila a zasnęła. Nowo narodzone dziecko potrzebuje nie lada opieki. Teraz, kiedy Dudley smacznie spał, Petunia zdecydowała się wykorzystać chwilę spokoju i zasnąć chociaż na kilka minut.
Lekki uśmiech ozdobił jej usta, kiedy we śnie widziała siebie i Vernona.

*

 - To najlepsza decyzja, prawda? - Zapytała, kiedy wsiadała do samochodu. Właśnie opuszczali Privet Drive. Nie chcieli tego, ale zdawali sobie sprawę z tego, że to najlepsza decyzja. 
 Jechali godzinami, droga niemiłosiernie im się dłużyła. Wreszcie zatrzymali się. 
Chwycili za bagaże i udali się do nowego domu. Był to dosyć duży budynek, spokojnie pomieściłby jeszcze kilka osób. Pokonali krótką drogę, jaka dzieliła ich od samochodu do drzwi wejściowych. Kiedy weszli do środka, rozejrzeli się. Petunia odstawiła bagaże w przedpokoju i zaczęła przeglądać każde pomieszczenie. Było to naprawdę ładnie urządzone miejsce. 
 Przeszła do sypialni, którą miała dzielić z mężem. Wkrótce i on dołączył do niej.
 - Czas zacząć coś nowego, prawda? - Zapytała niepewnie. Nie wiedziała, co robić. 
 - Tak... Coś musi się skończyć, żeby coś mogło się skończyć. - Odparł, wpatrując się w widok za oknem. 

**

 - Wiedzieliśmy, że czas na kolejny etap w naszym życiu. Ale wtedy zaczęło dziać się gorzej. - Powiedziała zamyślona kobieta, patrząc na wnuczkę. 

**

 - Nie wierzę... Jesteśmy tu od dwóch lat... A ty... ty mówisz mi, że od roku spotykasz się z naszą sąsiadką... Vernon... - Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Nie była zła. Była zawiedziona. Jego zachowaniem, tym, że przez rok ukrywał to, że me kogoś innego. 
 - To nie tak... Petunio, kochanie... - Próbował się tłumaczyć, ale wszystko szło na darmo.
 - Nie... Nie mogę ci tego wybaczyć, rozumiesz? Masz dwadzieścia minut. Spakuj się i już nigdy nie pokazuj mi się na oczy. Nie chcę cię widzieć, nie chcę twoich przeprosin, chcę tylko, żebyś wyszedł i mnie zostawił. Mam dosyć. - Oznajmiła, wychodząc z sypialni. Usiadła na kanapie w salonie i oparła twarz na dłoni. Pojedyncza łza spłynęła po jej twarzy. Nie wierzyła w to, że ktoś, komu podarowała swoje życie, tak bardzo jej nienawidził. 
  Musiał ją nienawidzić, żeby nie mieć skrupułów przed tak ogromnym zranieniem jej. 
Usłyszała ciężkie kroki i spojrzała na kogoś, kto  w ciągu kilka minut zniszczył całe jej życie. 
 - Kocham cię, Vernon. - Powiedziała, zamykając za nim drzwi.

*

 Było późno, kiedy kobieta odebrała telefon. Spojrzała na wyświetlacz, a kiedy zobaczyła nieznajomy numer, zawahała się. Odebrała jednak telefon, podnosząc się jednocześnie na łóżku.
 - Czy pani Petunia Dursley? - Usłyszała niski głos po drugiej stronie słuchawki. 
 - Tak. Z kim mam przyjemność? - Zapytała. Nie była zadowolona z telefonu o takiej godzinie, jednak starała się być uprzejma.
 - Z tej strony Andrew Smith, ordynator szpitala na Ash Road* (* Randomowa nazwa ulicy, jedna z niewielu które w Londynie pamiętam i nie mam pojęcia, czy tam naprawdę jest szpital XD Po prostu potrzebowałam nazwy, ok xD). Pan Vernon Dursley prosił, bym poinformował panią o tym, iż znajduje się on na naszym oddziale i pragnie zobaczyć panią w możliwie jak najszybszym czasie. - Powiedział odrobinę zestresowanym głosem.
  - Nic mu nie jest? Co się stało? - Zapytała gorączkowo, zrywając się z łóżka i zakładając ułożone na krześle ubrania. Usłyszała jeszcze, że ma jak najszybciej zjawić się w szpitalu. Bez wahania wsiadła do samochodu i po piętnastu minutach była już we wskazanym miejscu. Wpadła do sali, którą wskazała jej pielęgniarka. Zobaczyła bladego i najwyraźniej zmęczonego Vernona. Podbiegła do niego i usiadła na krześle przy łóżku. 
 - Vernon... co się stało? - zapytała spanikowana, chwytając go za rękę. Minęło już dużo czasu od dnia, kiedy widziała go po raz ostatni. Niewiele się zmienił przez te półtora roku. 
 - Jestem chory... Przepraszam. - Usłyszała jego głos na chwilę przed tym, jak stracił przytomność. Kobieta szybko wybiegła z pomieszczenia, szukając jakiegoś lekarza. Personel pojawił się szybko, wbiegając do sali mężczyzny. Minęło kilkanaście minut, nim doktor wyszedł z sali ze smutnym wyrazem na twarzy.
 - Przykro nam, pani Dursley. - Tylko tyle usłyszała, nim zaczęła płakać. 

*

Spędzała dużo czasu razem z nim. Mimo, że był po drugiej stronie, nadal o nim pamiętała. Pewnych rzeczy się nie zapomina, nie, kiedy dotyczą naszej miłości. Włożyła czerwoną różę do wazonu i spojrzała po raz kolejny na nagrobek. 
 - Tęsknię za tobą. Każdego dnia coraz bardziej, wiesz? Przecież nadal cię kocham. - Tylko tyle powiedziała, nim wstała i ocierając łzę opuściła cmentarz.

**

 - To śmieszne, wiesz? Minęło już tyle czasu, ale każdego dnia ja kocham go coraz bardziej. - Zakończyła swoją opowieść. Podniosła się i spojrzała na wnuczkę. - Za godzinę będzie po ciebie tata, spakuj się i poczekamy na niego w salonie, co? - Zapytała ze spokojnym uśmiechem.
 - Co? Och, tak. Dobrze - Wyrwała się z zamyślenia i wstała, po czym poszła do swojego pokoju i szybko spakowała wszystkie rzeczy. Kiedy była już gotowa, razem z plecakiem zeszła na dół i usiadła obok starszej kobiety na kanapie. Minęło dwadzieścia minut, nim usłyszały skrzypienie drzwi. 
Dudley Dursley wszedł do środka i przytulił córkę, po czym spojrzał na swoją matkę. Z delikatnym, spokojnym uśmiechem patrzyła w przestrzeń przed sobą. 
 - Chętnie zostalibyśmy, ale naprawdę mi się spieszy. Do następnego, mamo. - Usłyszała pospieszne pożegnanie. Wstała i pocałowała Mirandę w czoło. 
 - Żegnaj, kochanie. Miłego wieczoru. - Powiedziała, po czym pomachała opuszczającym dom pociechom.

Siedziała na ławce naprzeciwko grobu. Było już późno, ale dzisiaj musiała tu być.
 - To już dwadzieścia lat, wiesz? Tęsknię. Najbardziej na świecie. - Uśmiechnęła się pod nosem i podniosła się, kierując do domu.

Leżała na łóżku, trzymając w ręce ich zdjęcie oprawione w ramkę. Nadal je miała, choć nie przyznawała się do tego. Łzy spłynęły po jej twarzy, kiedy sięgnęła po szklankę wody stojąca na szafce nocnej. 
 - Najbardziej na świecie. - Powiedziała, wkładając do ust tabletkę nasenną. Jedną, drugą, trzecią. Poczuła nagłe odrętwienie i zamknęła oczy. Zasypiała uśmiechając się. 

Najpiękniejsza była świadomość, że obudzi się obok niego.



*

Hmm... Okej jest tyle rzeczy, które chcę napisać, że wow. 
To mój dotychczas najdłuższy post na blogu i jestem całkiem z niego zadowolona. Mam dzisiaj dużą inspirację i zaraz biorę się za następny.
Powiem Wam, że pisałam go na dwa razy. Fragment od początku do wstępu fragmentu z oświadczynami napisałam już dawno, dzisiaj skończyłam i cieszę się z tego, co mi wyszło. Naprawdę myślę, że może to być jeden z najlepszych postów na blogu. Nie wiem kompletnie co napisać, bo dosłownie miałam łzy w oczach pisząc to, a żeby jeszcze się "pocieszyć" słucham starych coverów 5 Seconds of Summer i ugh...
Miłego dnia/wieczora/istnienia ludzie/kosmici! 
Oczywiście komentarze i +1 bardzo mile widziane hehs.
Kocham Was <3 
Raven 

7 sierpnia 2016

Harry i Ginny

   Leżeli wpatrując się w ugwieżdżone niebo. Osiemnastolatka przekręciła się tak, że miała widok na twarz swojego chłopaka. Był ostatni dzień roku a ona cieszyła się, że może go spędzić właśnie z nim. Leżeli na miękkim kocu, znajdowali się właśnie w Australii. Tak, od trzech miesięcy podróżowali po świecie, spełniając swoje marzenia. Ginny zawsze marzyła o zobaczeniu wielu zakątków świata a Harry bardzo chciał uszczęśliwić swoją ukochaną. Byli już w Paryżu, Rzymie, zobaczyli prawie cały Egipt, który Ginny ledwo pamiętała z wycieczki w wieku dwunastu lat. Byli także w Japonii, miejscu, w którym Ginny niemal się zakochała i godzinami prosiła Harry'ego by kiedyś tu wrócili. On oczywiście z uśmiechem na ustach zgodził się, co bardzo ucieszyło dziewczynę. Ostatnio byli w Nowej Zelandii, a teraz wypoczywali na jakimś odludziu w Sydney. Przez długi czas szukali dobrego miejsca na miłe spędzenie czasu. Po kilkugodzinnym spacerze przez miasto Harry wreszcie odnalazł to miejsce. Dosyć niewielka polana otoczona lasem. Było tu też coś specjalnego, jednak jeszcze nie mówił o tym dziewczynie.
- Gin, już niedługo północ, chodź. - Wstał szybko i lekko pociągnął ją za rękaw przydużego swetra. Ta podniosła się z ziemi i spojrzała na niego pytająco. - Chodź. - Dodał, ruszając przed siebie i nadal ciągnąc ją za rękę. Bez wahania oddała się jego ruchom i zobaczyła, że zmierzają w stronę lasu. Podczas kilku, może kilkunastominutowego marszu omijali wystające gałęzie i krzewy, które skutecznie zagradzały ich drogę. W końcu dotarli na miejsce, a Ginny rozejrzała się.
  Stali na wysokim klifie, wokół nie było żadnych drzew zagradzających widoki. Ciche westchnienie opuściło usta dziewczyny, gdy zobaczyła,że pod klifem (musiałam się powstrzymać żeby nie napisać CLIFFem xD Sly rozumie ( ͡° ͜ʖ ͡°) przyp. Aut.) rozciąga się panorama całego miasta. Dzisiaj wszystkie miejsca zdawały się być oświetlone, żywe jak nigdy wcześniej. W tę noc Sydney było jedną wielką grą świateł i głośnej muzyki.
- Już zaraz północ. Trzy... dwa... - Zaczął Harry.
- Jeden. - Powiedziała dziewczyna, szarpiąc za koszulkę chłopaka i przyciągając go do siebie. Złączyła ich usta w pocałunku i przymknęła oczy, gdy usłyszała charakterystyczne dla fajerwerków trzaski. Wyobraziła sobie, jak musi wyglądać teraz to ciemnie niebo, obfitujące teraz w wiele kolorów i kształtów. Powoli oderwali się od siebie, a Ginny spojrzała chłopakowi w oczy. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Zrobiła to pod wpływem chwili i właściwie to ani trochę nie żałowała.
- Ginny? Okej, nie wiem, co o tym pomyślisz i tak szczerze to nie chcę się teraz nad tym zastanawiać. Chcę zadać Ci tylko jedno pytanie. - Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie.
- Ginny Weasley, jesteś moją miłością i jedyną osobą z którą chcę dzielić swoje życie. Kocham cię i jestem pewien swoich uczuć tak, jak nigdy wcześniej. Chcę cię poprosić o wspólny czas, który spędzimy razem do końca życia. Chcę być jedyną osobą, obok której będziesz budzić się każdego poranka. Chcę być osobą, która będzie wiedziała o tobie te małe, nieistotne fakty. Chcę być kimś, za kim będziesz szalała i za kim będziesz tęskniła, kiedy będę musiał wyjść. Chcę być twoim sensem tak bardzo, jak ty jesteś moim. Proszę cię, abyś została moją żoną. - Zakończył swój wywód, a w oczach dziewczyny stanęły łzy.
- Harry... - Szepnęła tylko, po czym rzuciła mu się na szyję. - Tak! Tak, Boże, tak! - Krzyknęła, wtulając twarz w jego koszulkę. Nie wierzyła w to, co właśnie powiedział. Marzyła o tej chwili, a on uczynił ją rzeczywistą.
- Kocham cię tak bardzo Harry...- Mruknęła w jego szyję, nie wypuszczając go ze swoich objęć.
- Kocham cię Ginny. - Usłyszała krótką odpowiedź, która wywołała szczery uśmiech na jej ustach.
*
Heej! Więc tak, pisałam prawie taką samą miniaturkę o Romione, ale jako że ja to ja, to musiałam tego nie zapisać :"-) Zamiast tego jest to i pomyślałam nad napisaniem drugiej części, gdzie np. Hinny mieliby ślub w jakimś obcym kraju, opisałabym tamtejsze zwyczaje etc... co myślicie? Może właściwie nie wyjść całkiem nieźle, hmm?
Okej, zapraszam jeszcze do komentowania i zestawienia +1 bo to baardzo motywuje.
Trzymajcie się i miłego dnia/wieczora/istnienia!
Kocham Was bardzo ludzie 
Raven

1 sierpnia 2016

James i Lily

   Lily przygryzła ołówek, wpatrując się w swój zeszyt. Uwielbiała rysować, lecz dzisiaj wyjątkowo jej nie szło. Próbowała najpierw narysować łanię, czyli jej patronusa, wyłaniającą się zza drzew, jednak po kilku próbach wszystkie szkice wylądowały w koszu na śmieci. Następnie wyobraziła sobie scenę ze swojej ulubionej książki i postarała się narysować jej bohaterów podczas jej ulubionej sceny, kiedy główna para siedziała na wysokim klifie, wpatrując się w przestrzeń rozciągającą się pod nimi. Tutaj także dziewczyna dosyć szybko zrezygnowała. W jej głowie zrodził się dziwny pomysł. Rozejrzała się po Pokoju Wspólnym, a jej wzrok skierował się na siedzącego w pobliżu chłopaka.
 Fakt, nie przepadała za Jamesem Potterem, jednak stwierdziła, że chętnie spróbuje narysować kogoś takiego jak on. Powoli ołówkiem zjeżdżała w dół, kreując poszczególne fragmenty jego twarzy. Co chwila zerkała na niego, by dostrzec kolejne detale jego twarzy. Podkreślała jego szeroką szczękę i wydatne kości policzkowe, nadała odrobinę pełniejszego kształtu jego wąskim ustom, wycieniowała jego duże oczy. Kiedy spojrzała na niego po raz kolejny, zauważyła na sobie jego wzrok. Spuściła szybko głowę, po czym zamknęła zeszyt z rysunkiem i jak najszybciej udała się do dormitorium. Kiedy stanęła na drugim schodku, poczuła rękę oplatającą jej nadgarstek. Spojrzała zirytowana w dół, by spostrzec Jamesa, który patrzył na nią z rozbawieniem. 
 - Oj Evans... Ja nie mam nic przeciwko temu, że się na mnie gapisz, naprawdę. - Po tych słowach zaśmiał się głośno i nadal patrzył na dziewczynę. Ta, nie wiedząc co odpowiedzieć wzruszyła ramionami i wyrwała rękę z jego uścisku.
 - Oj Potter, tak się składa, że nie patrzyłam na ciebie, a na gorącego kolegę za tobą. - Warknęła, uśmiechając się złośliwie. Kłamstwo kłamstwem, jednak jego mina była bezcenna. Szybkim krokiem udała się po schodkach do pokoju, padając od razu na łóżko. Nie minęła chwila, a do dormitorium dołączyła jej przyjaciółka Dorcas, która uśmiechała się szeroko. 
 - Hej, Lily! Ale ty się w niego wpatrywałaś. - Zachichotała, po czym usiadła na swoim łóżku. 
 - Ja... Rysowałam go... - Mruknęła z twarzą wtuloną w poduszkę. Wiedziała, że nie powinna okłamywać Dorcas bo ta i tak dowiedziała by się prawdy. 
Rzeczywiście, nie minęła chwila, a ta lustrowała wzrokiem nowy rysunek przyjaciółki. 
 - Woow... - Tylko tyle usłyszała z jej ust, bo już po chwili wyrwała jej z rąk notatnik, przytulając go do piersi. 
 - Zostaw. - Burknęła tonem obrażonego dziecka, z trudem ukrywając rozbawienie. Często pozwalała sobie na chwile radości tylko ze swoją najbliższą przyjaciółką. Ani trochę nie przeszkadzało jej to, że większość osób ma ją za złośliwą i sarkastyczną. Najważniejsze było dla niej to, że ma kogoś przy kim może się po prostu wygłupiać i pośmiać bez powodu. 
 Przez resztę wieczora dziewczyny rozmawiały na jakieś bezsensowne tematy, aż w końcu usnęły same nie wiedząc kiedy. 

*

Rano Lily obudziła się dosyć późno i musiała szykować się na lekcje niemal w biegu. Kiedy po kilkunastu minutach mniej więcej przygotowana wyszła z pokoju, szybkim krokiem udała się na śniadanie. Na początku nigdzie nie dostrzegła znajomych, więc usiadła na końcu ławki i zaczęła jeść tosty. Po momencie rozglądania się dostrzegła czwórkę uczniów z jej domu, którzy byli znani w całej szkole. Dziewczyna nie kryła swojego zdziwienia, gdy zauważyła Dorcas i Alicię, jej drugą współlokatorkę siedzące tuż przy nich. Kiedy także dziewczyny ją zobaczyły, pomachały do niej i gestem przywołały do siebie. Szesnastolatka w odpowiedzi pokręciła tylko głową i szybko wyszła z Wielkiej Sali, kierując się na lekcje eliksirów. Czekała pod klasą cierpliwie aż do końca przerwy. Minęło kilka minut nim do Gryfonki dotarły przyjaciółki z szerokimi uśmiechami na twarzach. Evans nawet nie zdążyła zapytać o cokolwiek, bo energicznym krokiem podszedł do nich profesor Slughorn, który szybko zaprosił ich do klasy i zadał uwarzenie dosyć trudnego eliksiru, więc dziewczyna nie miała nawet okazji jakkolwiek zacząć tematu, nie chciała rozkojarzyć ani siebie, ani koleżanek.
 Minęła godzina, a substancje tworzone przez uczniów według zaleceń powinny być już gotowe. Lily niepewnie rozejrzała się po klasie. W większości widziała zdenerwowane twarze uczniów, których prace nie wyszły tak jak powinny. Horacy szybko stwierdził, kto najlepiej przygotował eliksir. Nie szczędził pochwał Severusowi i Lily, mówiąc ciągle o tym, że są najlepsi w roczniku. Gryfonka słysząc ciągłe pochwały dotyczące swojej pracy uśmiechnęła się pod nosem, po czym wyszła z klasy.
 Miała nadzieje na samotną drogę do klasy zaklęć, jednak jej drogę zagrodził ktoś, kogo raczej się nie spodziewała.
 - Potter, złaź mi z drogi, spieszę się. - Warknęła, próbując go wyminąć. Ten tylko zaśmiał się pod nosem, przyciągając ją do siebie.
 - Chętnie będę pozował do twojego następnego rysunku. Mam nadzieję, że niedługo zobaczę ten wczorajszy. - Mruknął jej do ucha, po czym odszedł jak gdyby nigdy nic. Lily stała w miejscu jeszcze przez chwilę, jednak szybko otrząsnęła się i udała do klasy zaklęć.

**

 - No ale Liiiiily... - Przeciągły jęk wypełnił pomieszczenie. Dziewczyna zaśmiała się na reakcję swojego chłopaka. Lubiła się z nim droczyć. 
 - Nie. Nie zobaczysz tamtego rysunku, zrozum to wreszcie. Nie proś mnie o to, bo i tak nie ulegnę. - Odparła wzruszając ramionami. Mimo, że od tamtego czasu minęły trzy lata, nadal nie pozwoliła Jamesowi zobaczyć pamiętnego rysunku. 
 - Nie to nie. Sam zobaczę! - Krzyknął, po czym szybko wstał z kanapy i pobiegł do ich sypialni. Dziewczyna westchnęła cicho, po czym pomknęła za nim po schodach. Kiedy stanęła w drzwiach pokoju, zobaczyła chłopaka pochylającego się nad szafką nocną. Nie mogła dostrzec, na co patrzył, jednak tego była akurat pewna.
 - Zadowolony? - Warknęła, nadal stojąc i opierając się biodrem o framugę. Założyła ręce na piersi i zirytowana patrzyła na Jamesa, który chyba nie miał zamiaru odpowiadać. Zamiast tego wstał, odrzucając jej rysunek na podłogę. Kiedy mijał ją w drzwiach uśmiechnął się zawadiacko, całując ją przelotnie.
 - Jest świetny. - Posłał jej szeroki uśmiech. Kiedy ją zostawił, ta tylko westchnęła głośno. Zaśmiała się pod nosem, patrząc na jej pracę leżącą na podłodze.
  - Jak dziecko... - Mruknęła.

*
Hej! Ogólnie to miałam nagły przypływ inspiracji i w wyniku tego powstało to. Mam nadzieję, że się podoba, zapraszam do komentowania i cóż, następny post szczerze nie wiem kiedy bo mam pomysł na treść, ale kompletnie nie wiem kto może być dwójką głównych bohaterów. Jeśli ktoś może mi pomóc to proooszę. Jest tylko jedna sprawa, niech te dwie osoby nie poznają się w Hogwarcie czy na Pokątnej. Chętnie widziani bohaterowie drugoplanowi ^^
PS. Jeśli byłyby tu osoby, które chciałby umilić dzień (Jutro czyli 2 sierpnia) komuś ważnemu dla mnie i napisać "Wszystkiego Najlepszego" to byłabym bardzo wdzięczna :) 

No więc zostawiam tutaj ten post i tak. Miłego dnia/wieczora/nocy/istnienia.
Ja to jestem oryginalna.
Raven