19 października 2016

Rok Wiecznej Magii

Okej... to nie jest nowa miniaturka, a raczej podsumowanie tego, co dzisiaj nadeszło. Tak, rok temu powstała Wieczna Magia.

19 października 2015 to dzień, który być może zmienił więcej, niż by się wydawało. To całkiem śmieszne, jak wiadomość "Wiesz co, napisałabym coś " sprawiła, że teraz jestem tu, gdzie jestem.

Bo hej, rok temu napisałam "Harry i Hermiona" - post na pół strony, a teraz? Moje opowiadania do szkoły mają po 20-35 stron, a do druku już niedługo idzie moja pierwsza książka. Można wyobrazić sobie lepszą sytuację?

 Tak mi jakoś dziwnie, pisać coś takiego. Z blogiem na pewno się jeszcze nie żegnam i obiecuję, że powrócę już niedługo. Narazie po prostu chciałabym skupić się na pisaniu swojego "dzieła".
Nie obiecuję nic bo nie wiem, kiedy pojawi się nowy post. Póki co mogę jedynie podziękować Wam za to, że tu jesteście. Być może gdyby nie takie statystyki, jakie mamy, przestałabym pisać. Być może gdyby nie komentarze, także bym przestała?

  Nie wyobrażam sobie co by było, gdybym przestała wtedy pisać. Cieszę się, że mimo wszystko się nie poddałam, bo hej! Skończyłam tu, gdzie jestem i bardzo mi się to podoba.
 
Tak więc dzisiaj mija rok bloga, oraz rok od dnia, w którym zaczęłam pisać. Chyba po prostu muszę Wam podziękować, bo bez Was pewnie by mnie tu nie było.

Dziękuję i obiecuję, że to nie koniec.
 Raven

17 września 2016

Czas powiedzieć "Do widzenia"?

Hej.
Kurczę, nie wiem jak ująć to, co chcę napisać.
Myślę, że tytuł sam w sobie wyraża dużo.
Blog znaczył i nadal znaczy dla mnie naprawdę wiele. Ostatnio jednak moja inspiracja do pisania postów zanikła właściwie do zera.
Tak więc chciałam Wam powiedzieć, że na jakiś czas... zniknę.
Ale wrócę. Nie byłabym w stanie zostawić tego wszystkiego.
  Obiecuję, że postów będzie jeszcze dużo. Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo.
Po prostu mam dużo na głowie,  więcej niż niektórzy myślą. Tak więc,  to nie koniec i nie mogę powiedzieć "Żegnam".

Do widzenia.
Raven.

4 września 2016

Hermiona i Ginny

   Dziewczyna spojrzała na swoje odbicie po raz ostatni i poprawiając włosy, wyszła z łazienki.  Dzisiaj sobota, jeden z ostatnich weekendów w tym roku szkolnym i ostatnia wycieczka do Hogsmeade. Umówiła się razem z Ronem, Harrym i Hermioną. Cieszyła się na spotkanie z nimi poza szkołą. Mogli pójść na kremowe piwo, kupić smaczne słodkości i nie przejmować się egzaminami, które zaczynają się już za cztery dni.
  Ginny skierowała się do Sali Wejściowej w oczekiwaniu na przyjaciół. Trójka Gryfonów przyszła już po kilku minutach. Posłali dziewczynie uśmiech i całą czwórką udali się do pobliskiej wioski.

- No to ja mu mówię, że nigdy nie chciałem pracować z eliksirami! Jak można się tym w ogóle interesować... - Prychnął Ron, po czym otrzymał uderzenie w żebra od Hermiony.
- Ron! Dla niektórych jest to naprawdę interesujące, to ty jesteś po prostu ograniczony. - Odgarnęła swoje włosy po czym zaśmiała się pod nosem. Od godziny siedzieli w Miodowym Królestwie, pijąc kremowe piwo i rozmawiając o ostatnich dniach w szkole. Było... w porządku. Ginny szczerze cieszyła się z chwil spędzonych razem i właściwie nie mogła doczekać się wakacji, kiedy każdy dzień będą mogli spędzać razem.

Ron rozejrzał się i pomachał w nieznanym reszcie kierunku.
- Harry! Ron! - Chodźcie, musicie to zobaczyć!  - Szesnastoletni chłopak podbiegł do stolika. Spojrzał na nich, a chłopcy tylko posłali dziewczynom krótkie, przepraszające spojrzenia. Ginny uśmiechnęła się pod nosem. Chyba nadszedł na to czas.
- Hermiono... mogę ci coś powiedzieć? - Zaczęła, rzucając jej niepewne spojrzenie. Szatynka przytaknęła entuzjastycznie, ale widząc zmartwiony wzrok młodszej dziewczyny, jej uśmiech zmalał. Chwyciła dziewczynę za rękę, przyglądając się jej z uwagą.

- Wcześniej Ci nie mówiłam, ale... pojawił się... ktoś. - Mruknęła, spuszczając wzrok. Bała się jej reakcji na następne słowa. - Ale nie wiem, jak zareagujesz bo... bo to dziewczyna. - Dodała.

Nie patrzyła na przyjaciółkę i puściła jej rękę. Kiedy nie dostała jakiejkolwiek odpowiedzi, poczuła łzy cisnące się jej do oczu.
- Przepraszam ale... muszę iść. - Wstała i pospiesznie opuściła pomieszczenie, ukrywając twarz za kurtyną miedzianych włosów.

Skierowała się do swojego ulubionego miejsca. Usiadła na małej ławce oddalonej o kilkadziesiąt metrów od najbliższych odwiedzanych terenów. Czuła słone łzy, których już nie miała zamiaru powstrzymywać. Sapnęła cicho, biorąc głęboki oddech.
Co mogła powiedzieć? Że od ośmiu głupich miesięcy czuje do swojej najlepszej przyjaciółki coś więcej?
- Ginny, o co chodzi? - Usłyszała głos. Wstała z ławki, stając na przeciwko Gryfonki.
- O ciebie chodzi... O to, że po ośmiu miesiącach znalazłam w sobie odwagę! Zakochałam się w tobie i mam tego dosyć! - Krzyknęła, ale w okolicy na ich szczęście nikogo nie było. Dziewczyna zaczęła wykonywać gwałtowne ruchy rękami, hamując kolejną falę płaczu.

Szatynka złapała ją za nadgarstki, przysuwając jej ciało bliżej siebie.
- Przepraszam, dobrze? Nigdy nie będę w stanie poczuć do ciebie tego samego. Przepraszam, że muszę to zrobić. Ale nie chcę być dla ciebie problemem. Zaczęła się odsuwać, ale Ginny chwyciła ją za rękę.
- Pocałuj mnie. - Stwierdziła stanowczo. Hermiona rzuciła jej zaskoczone spojrzenie. - Chcę chociaż raz poczuć coś, czego nie będę mogła nigdy więcej. - Szepnęła.

- Nie chcę robić ci nadziei... - Zaczęła, ale szybko urwała, widząc łzy w oczach młodszej dziewczyny.
- Jeden raz. Proszę... - Szepnęła. Nie myśląc wiele chwyciła Hermionę za kark i przyciągnęła ją do siebie.

Kiedy ich usta dzieliły tylko milimetry, Ginny w głębokim poważaniu miała wszystko, co się działo wokół nich. Pocałowała starszą dziewczynę. Zrobiła coś, na co czekała od tak długiego czasu. Czuła, jakby w jej wnętrzu wybuchł ogień niemożliwy do ugaszenia. Jej serce biło tysiąc razy szybciej niż normalnie. Pogłębiła pocałunek w momencie, kiedy Hermiona westchnęła cicho.

Odsunęły się od siebie po chwili która dla dziewczyny była jedną z najlepszych w życiu.
- Przepraszam, Gin. - Szepnęła, po czym odbiegła, zostawiając dziewczynę samą z myślami.

*
Bum.
Mały przypływ inspiracji tak oto się skończył. Mam nadzieję, że jest w miarę ok haha.
Nie bardzo wiem co napisać, więc no.

Zapraszam do komentowania i zostawiania +1 😁

Edit: Miałam coś dopisać ale zapomniałam więc no xd
"To była najpiękniejsza śmierć w moim życiu" ~ Patryk 2k16

Zadowolony? XD

Raven

24 sierpnia 2016

Hinny / Drarry

Możecie ten post potraktować jako sequel poprzedniego Hinny --> Poprzednie Hinny




 - Nie... Nie możesz. - Cichy głos Harry'ego rozbrzmiał w pomieszczeniu. Patrzył pustym wzrokiem na swoją żonę. Ginny miała łzy w oczach, ale nic nie mówiła. Wzruszyła tylko ramionami i spuściła wzrok.
 - Wiesz, że prędzej czy później tak właśnie by się to skończyło. Przykro mi, że jesteś zły. Ale nie zamierzam przepraszać za to, że nic do ciebie nie czuję. Teraz pójdę spakuję się i wyjdę. Miło było. - Powiedziała, po czym po schodach wbiegła na piętro. Sięgnęła po niewielką torebkę, w której dzięki zaklęciu zmieściła wszystkie swoje rzeczy. Po kilkunastu minutach usiadła na podłodze i oparła się o ścianę. Rozejrzała się po sypialni, która nagle wydawała jej się obcym miejscem. Z cichym westchnieniem podniosła się i wyszła z pokoju. Zeszła po schodach i zobaczyła, jak Harry siedzi na kanapie w salonie. Niepewnie podeszła do niego, po czym położyła mu dłoń na ramieniu.
 - Nie martw się Harry. Zasługujesz na kogoś, kto szczerze cię pokocha. - Powiedziała, po czym skierowała się do drzwi.
 - Żegnaj. - Wyszła. Zostawiła Harry'ego samego z myślami.

Minęło kilka godzin. Nadal nie ruszył się z miejsca. Nadal patrzył pusto w ścianę. Nie wiedział, co robić. W pewnym sensie ją rozumiał. Gdyby był z kimś, kogo nie kochał, czym prędzej zostawiłby tą osobę. Nie ma sensu być w związku bez uczuć. Westchnął cicho, po czym wstał z kanapy. Rozejrzał się i poczuł pustkę. Nie będzie kogoś, kto będzie na niego czekał. Nie będzie osoby, która przywita go od razu, kiedy wróci do domu. Wiedział, że musi dać sobie trochę czasu. Było już późno, kiedy kładł się do łóżka. Zasnął, mając przed oczami wizje wspólnie spędzonych chwil.

*

 - Kocham Cię, Harry. - Powiedziała, rzucając się mu na szyję. Kochała go. A oświadczyny w pierwszy dzień roku były fantastyczne. Nie mogła lepiej wyobrazić sobie tej chwili. Pomyślała, że w takim stanie mogą trwać wiecznie. 
 - Nigdy mnie nie zostawiaj, dobrze? - Szepnęła, odsuwając się na kilkanaście centymetrów. Nie odpowiedział, a jedynie skinął głową, składając na jej ustach krótki pocałunek. 


*

  Siedzieli w jednej z kawiarni, śmiejąc się. Uwielbiali spędzać ze sobą czas. Znowu odwiedzili Japonię, zgodnie z obietnicą Harry'ego. Właściwie nie tak ważne było, gdzie się znajdowali. Najbardziej cieszyło ich to, że mogą być razem.

*

  Chłopak wyrwał się ze snu i otworzył oczy. Jedyne co widział, to poszarzały sufit. Westchnął bezgłośnie i spojrzał na zegar wiszący na jednej ze ścian. Była czwarta rano. 
Wiedział, że już nie uśnie. Podniósł się, a swoje kroki skierował w stronę kuchni. Wszedł do pomieszczenia i przeczesał dłonią rozczochrane włosy. Zaczął robić sobie kawę, po czym rozejrzał się. Nie widział żadnych zmian, ale na co liczył? Jego głowę nadal zaprzątała Ginny. Zrobił sobie szybko ciepły napój i wyszedł z domu. Poszedł w stronę ogrodu. Usiadł na niewielkiej ławce i spojrzał na pozbawione koloru niebo. Było dosyć zimno, ale nie przejmował się tym. Wziął łyk z kubka i zaśmiał się pod nosem. 
 - Czarna kawa, samotna noc. - Zaczął myśleć o tym, co musi zrobić w najbliższym czasie. Nic nie przyszło mu do głowy. Zdawał sobie sprawę z tego, że już niedługo będzie musiał wrócić do pracy. Na szczęście miał jeszcze, choć niewiele, wolnego.

 Spędził na dworze jeszcze trochę czasu. Zdążył wypić kawę i zobaczyć wschód słońca. Uwielbiał patrzeć na poranne słońce. Wydawało mu się, że początek dnia zawsze może przynieść nowe możliwości. Przymknął powieki. Tęsknota uderzyła w niego nagle i bardzo mocno.
 - Bez ciebie jestem tylko smutną piosenką. - Zanucił i wstał z ławki. Wszedł do domu i szybko odstawił pusty kubek po kawie. Udał się do sypialni. Rzucił się na łóżko i zapragnął jej obecności obok siebie. Ginny była jego światem i wiedział, że szybko się to nie zmieni. Mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Że wcale nie tęskni. Ale czy tak było naprawdę?

Westchnął cicho i pomyślał o tym, że będzie lepiej. Przecież musi.
Zasnął. Kiedy się obudził, było późno. Dziwił się, że przespał cały dzień, choć zwykle usypiał na trzy czy cztery godziny. Nie widział sensu w wychodzeniu z łóżka. Po prostu leżał wgapiając się w sufit. Minęło dużo czasu, ale nie zwracał na to uwagi. Pomyślał tylko o tym, że powinien coś zjeść.
Niechętnie podniósł się z łóżka i przecierając twarz dłonią poszedł do kuchni. Zajrzał do lodówki i chwycił kilka warzyw. Po kilku minutach siedział przy długim stole jedząc sałatkę. Przeżuwał bezmyślnie posiłek, patrząc w widok za oknem. Nie było to nic specjalnego, z tej perspektywy widział ulicę, która o tej godzinie była pusta i pozbawiona życia.
Po skończeniu jedzenia Harry wstał i po prostu wrócił do łóżka. Położył się, podpierając głowę na ramieniu. Patrzył w sufit i myślał. Nie wiedział, ile czasu minęło, po prostu obserwował sufit, ściany, cokolwiek.

Dzień, drugi, trzeci. Czwarty dzień był taki sam. Spędzony na gapieniu się w sufit i myśleniu na tym, co by było, gdyby Ginny nadal go kochała. Na pewno nie byłby w takim stanie, w jakim jest teraz.

Piąty, szósty, siódmy. Czy ktokolwiek o nim pamięta? Nikt się do niego nie odezwał od tygodnia.

Ósmy, dziewiąty, dziesiąty. Pustka zaczęła go przerażać. Nie czuł kompletnie nic, był wyprany z wszelakich emocji. Każdy wydawał się o nim zapomnieć.

Jedenaście, dwanaście. Trzynastka to podobno pechowa liczba. Był pewny, że to nie będzie nic dziwnego. Po prostu kolejny dzień spędzi w samotności.

Czy był zdziwiony, kiedy usłyszał pukanie do drzwi?

Wciągnął na siebie losowe ubrania i zszedł po schodach. Pukanie nasiliło się.
Stanął przed wejściem i zastanowił się, kto może go odwiedzić. Nie liczył na przyjaciół. Ale czy mógł ich w ogóle nazwać swoimi przyjaciółmi?

Czy był zdziwiony, kiedy w jego drzwiach stanął Draco Malfoy?

 - Co ty tu robisz? - nie silił się na zły ton, nie miał na to siły. Chłopak obrzucił go chłodnym spojrzeniem i odetchnął.
 - Mogę wejść? - Zapytał. Harry bez słowa odsunął się, dając mu wstęp do swojego domu. Nie wiedział, dlaczego nie miał nic przeciwko. Może po prostu brakowało mu kontaktu z kimkolwiek?
 - Martwią się o ciebie. Nie przychodzisz do pracy, nie ma z tobą kontaktu. Wysłali mnie, żebym dowiedział się co i jak. - Wzruszył ramionami, patrząc na Harry'ego.
 - Chwilowa przerwa... - Potarł ręką szyję i spuścił wzrok. Dziwnie czuł się w obecności blondyna. Zawsze się nienawidzili, choć kiedy poszli do pracy, ich stosunki się ociepliły. Nie byli dobrymi przyjaciółmi, czy chociażby przyjaciółmi. Po prostu nie miotali w siebie zaklęciami na prawo i lewo i byli w stanie powiedzieć sobie "cześć".
 - Chwilowa przerwa... - Mruknął. - Potter, co się dzieje? - Zapytał, podchodząc bliżej. To nie tak, że się martwił... On po prostu... Chciał dobrze spełnić swoje zadanie.

 Czy był zdziwiony, kiedy zobaczył łzy połyskujące w zielonych oczach?

Harry szybko się opanował. Zacisnął pięści i wzruszył ramionami.
 - Nic wielkiego. Chyba będę miał więcej czasu na pracę, bo na miłość nie potrzebuję już czasu. - Prychnął po czym zaśmiał się. Nie wiedział, dlaczego to powiedział. Może wyczuł autentyczną troskę w słowach Malfoya? W każdym razie obiecał jeszcze, że jutro pojawi się w pracy. Kiedy zamknął drzwi za chłopakiem. Westchnął bezgłośnie i oparł się o drzwi. Czas wrócić do życia.

Następny dzień nadszedł zdecydowanie za szybko. Harry przygotował się do pracy i po chwili był w Ministerstwie Magii. Z tego co wiedział, nie czekało go nic ciekawego. Siedział za biurkiem, bawiąc się różdżką. Choć nie mógł tego zobaczyć, przez cały czas był obserwowany.

Kolejne dni sprowadziły rutynę. Harry zastanawiał się, po co ma przychodzić do pracy, skoro nic go nie czeka. Znowu spędzał kilka godzin siedząc bezczynnie i odliczając czas do końca.

Kolejne dni były okazją, by go obserwować. Nie podchodził już do pracy z tym samym entuzjazmem i Draco szybko to spostrzegł. Nie wiedział dokładnie, co stało się z Harrym, jednak miał zamiar się tego dowiedzieć. Do chłopaka dotarło powoli, że nie jest w stanie patrzeć na bruneta obojętnie.

Minął tydzień, od kiedy Harry wrócił do pracy. Nie mógł zaprzeczyć, że czuł się odrobinę lepiej, mogąc oderwać się od złych myśli. Z upływem czasu czuł się coraz lepiej.
 Jednak nadal nie był świadomy tego, jak często obserwowany jest przez współpracownika.

 Minęły cztery tygodnie od kiedy pracuje. Przestał utrzymywać kontakt z Ronem i Hermioną. Coraz bliżej był za to z Malfoyem. Mimo wszelkich obaw był zadowolony z tego, w jakim kierunku zmierza ich relacja. Spotkali się nawet kilka razy poza pracą. Niby zwykłe wyjście, na kawę czy gdziekolwiek znaczyło dla niego więcej, niż powinno.
Właśnie kończył swoją pracę i podszedł do windy, oczekując cierpliwie na jej przyjazd. Było już późno i niewiele ludzi kręciło się po ministerstwie. Do innych wind wsiadła reszta osób, a Harry jako jedyny wszedł do jednej z nich. Drzwi zaczęły się zamykać, kiedy ktoś zablokował je butem. Draco Malfoy wtargnął do środka widocznie zirytowany. Stanął po przeciwnej do Harry'ego stronie windy ze złością na twarzy.
 - Draco, coś się stało? - Zapytał niepewnie. Wiedział, że blondyn może nie wytrzymać i zacząć krzyczeć bez powodu.

 Czy był zdziwiony, kiedy Draco przyparł go do ściany?

 - Tak! Ty się stałeś Potter! Nie mogę wyrzucić cię z głowy i mam tego dosyć. - Powiedział zirytowany, niespodziewanie całując bruneta. Harry, z początku zaskoczony, zaczął wewnętrznie skakać z radości. Uśmiechnął się na myśl o tym, że blondyn czuje do niego to samo. Chwycił dłonią jego kark, przysuwając go do siebie jeszcze bliżej. Czas jakby przestał istnieć do momentu, kiedy winda się zatrzymała.
 Opanowani i z niewielkimi uśmiechami na ustach wyszli, kierując się w dwie zupełne inne strony.

Minęły dwa miesiące, od kiedy Harry wrócił do pracy. Było dobrze. Miał Draco, który sprawiał uśmiech na jego twarzy samą swoją obecnością. Powróciło uczucie, że jest dla kogoś ważny. Mogli widzieć sie w pracy i poza nią, cieszyli się wspólnie spędzonym czasie w jakiejkolwiek formie.

Harry siedział spokojnie za biurkiem. Minęło kilka dni od ostatniej "poważniejszej" akcji.
Wszystko było w porządku. Do czasu. Ktoś wbiegł. Harry słyszał krzyk i pokrótce dowiedział się o co chodzi. Atak byłych śmierciożerców. Zerwał się z miejsca razem z resztą aurorów. Dowiedzieli się jeszcze, gdzie mają się udać. Teleportowali się natychmiastowo, lądując na skraju Zakazanego Lasu. Harry przez chwilę zastanawiał się, jakim cudem udało im się dotrzeć pod Hogwart. Nie miał jednak więcej czasu na zastanawianie się, gdyż musieli pobiec do wejścia i pomóc. Minęła chwila, a byli już w Sali Wejściowej. Rozglądali się i rozdzielili, w kilkuosobowych grupach przeszukując szkołę. Harry pociągnął za sobą Draco. Pobiegli do Wielkiej Sali, a za nimi kilka innych osób. Nie byli zdziwieni, gdy to tam znaleźli grupę popleczników Voldemorta.

Zaczęła się walka. Zaklęcia krzyczane przez obydwie strony zakłóciły ciszę. Kolory rozświetliły salę.
Nagła cisza. Prosty, zielony strumień zmierzający w stronę Harry'ego. Nie umiał się bronić.
Nie wiedział, co zrobić.

Czy był zdziwiony, kiedy nagle pojawił się przed nim Draco, przyjmujący na siebie zaklęcie?

Poczuł odrętwienie. Upadł tuż obok chłopaka. Nie ruszał się. po prostu patrzył na jego zastygłą twarz. Poczuł łzy napływające do oczu. Krzyki, światła. Wszystko ustało w jednym momencie.
 - Draco... - Szepnął. Ścisnął jego chłodną rękę i przestał kontaktować.


 Czy był zdziwiony, kiedy w salonie zobaczył małe pudełeczko i kartkę?

Zatrzymał się w pół kroku. Wstrzymał oddech i starał się uspokoić. Spojrzał na otwarte pudełko obite czerwonym materiałem. Widział jego zawartość.

Szeroki, srebrny pierścień przyozdobił jego palec. Drżącą ręką chwycił niewielką, złożoną kartkę. Na widok prostego, lekko ozdobnego pisma ścisnęło mu się serce.

Przepraszam, ale tak to się musiało skończyć. 
Wiedziałem o ataku, ale nic z nim nie zrobiłem.
Przepraszam za wszystko. Pierścionek możesz potraktować jako dowód miłości.
Nie mogłem doprowadzić do Twojej krzywdy. 
Kocham Cię i przykro mi, że właśnie tak kończymy.
Draco. 

PS. Nie mogłem zostawić wszystkiego. W sypialni czeka coś na Ciebie.

Łzy spłynęły na papier, kiedy Harry wciąż patrzył na jego podpis.
Czekał aż wróci i powie, że to wszystko to głupi żart. Chciał krzyczeć, jednak nie był w stanie. Zamiast tego swoje kroki skierował po schodach. Wszedł do sypialni, patrząc na plik kopert leżący na szafce nocnej.
Wiedział, że je przeczyta. Teraz po prostu nie był na to gotowy.
 - Bez ciebie jestem tylko smutną piosenką. - Szepnął, czując łzy spływające po policzku.


**

Nie zabijajcie.
Ok, mam dosyć dużo do napisania, więc jeśli nie chcesz się nudzić to możesz to ominąć.
Po pierwsze: WOW. Halo, mamy prawie 85 tysięcy wyświetleń. Kto to robi? Naszym aktualnym celem jest zdobycie 100 tysięcy do dnia naszych urodzin (początek października). Jak może pamiętacie (albo i nie) z tej okazji mamy zamiar... ugh XD... się Wam pokazać. Na pewno pojawi się coś jeszcze w związku z tym, jednak na razie nie wiemy jeszcze, co to będzie.

Po drugie: Pierwszy komentarz pod tym postem będzie równo setnym na blogu!

Po trzecie: Ostatnio posty są rzadziej, jednak zaczęłam pisać też na wattpadzie, a nie chcę zaniedbać ani bloga, ani wattpada. Posty na blogu jednak ostatnio są dłuższe i trochę lepszej jakości niż kilka miesięcy temu, co chyba da się zauważyć.

Po czwarte: To moje pierwsze Drarry i jestem jak "CO TO JEST?" naprawdę xd Mam nadzieję, że miniaturka jest całkiem ok. Planuję napisać trzecią część (to jest druga), gdzie Harry czytałby listy od Draco. Czytalibyście?

Po piąte: Potrzebuję pomocy! Poszukuje jakichś smutnych piosenek, a im więcej tym lepiej. W końcu takich nigdy za dużo C:

Po szóste (i chyba ostatnie xd): Zapraszam do komentowania i zostawiania +1 bo to baardzo motywuje.

Jesteście najlepsi <3
Raven 


14 sierpnia 2016

Petunia i Vernon

   Sześćdziesięciodwuletnia kobieta siedziała w dużym ogrodzie znajdującym się za domem, trzymając w ręku szklankę lemoniady. Powoli upiła łyk, patrząc na piętnastoletnią Mirandę, jej aktualne oczko w głowie. Petunia kochała swoją wnuczkę całym sercem i podarowała jej całą swoją miłość. Teraz z lekkim uśmiechem na ustach obserwowała, jak dziewczyna usilnie próbuje rozplątać białe słuchawki zalegające na jej kolanach. Westchnęła pod nosem, widząc jak nastolatka ze zrezygnowanym wyrazem twarzy odpuszcza i kieruje się w jej stronę. Z szerokim uśmiechem zajęła miejsce na krześle obok kobiety i spojrzała na nią nieodgadnionym wzrokiem.
 - Babciu, wszystko w porządku? Jesteś jakaś nieobecna. - Zauważyła, nie spuszczając z niej wzroku. Poprawiła luźny sweter spadający z ramienia w oczekiwaniu na odpowiedź. Ostatnio często widziała kobietę zamyśloną, wpatrującą się pusto w przestrzeń. Nie niepokoiła się, raczej byłą ciekawa co takiego może dziać się w głowie Petunii. Od dwóch tygodni była u niej, gdyż jej ojciec musiał wyjechać służbowo. Nie miała mu tego za złe, rozumiała go i naprawdę lubiła spędzać czas u jedynej babci. Dziewczyna zaczęła przyglądać się swoim dłoniom w oczekiwaniu na odpowiedź babci, która najwidoczniej wróciła do swoich rozmyślań.
 - Wspomnienia... - Powiedziała spokojnym głosem, pijąc napój. Nie odczuwała większej potrzeby tłumaczenia się wnuczce. Jeśli chce, sama zapyta.
 - To znaczy? Możesz powiedzieć mi coś więcej? - Odparła natychmiastowo, patrząc w bladoniebieskie oczy starszej kobiety. Lubiła słuchać jej opowieści, jednak nie miała do tego wielu okazji. Petunia rzadko kiedy wracała do wydarzeń z przeszłości, jednak ku uciesze wnuczki co raz opowiedziała jej o okresie dzieciństwa jej ojca, o jego zachowaniu. Mówiła o swoim siostrzeńcu, którego kochała, choć nie była w stanie tego okazać. Każda jej opowieść była pełna uczuć, co sprawiało, że tych historii po prostu chciało się słuchać.
 - Och, to stare dzieje. Nawet nie pamiętam tego dobrze. - Powiedziała, kierując wzrok na szklankę trzymaną w dłoniach. Na jej twarzy wykwitł szczery uśmiech na wspomnienia, które pojawiły się w jej głowie.
 - Opowiedz mi. Proszę. Co wtedy było? - Spytała, wpatrując się w przestrzeń. Widziała blade obłoki, leniwie sunące po błękitnym niebie. Patrząc na nie chyba chociaż częściowo zrozumiała swoją babcię. To było takie miejsce, gdzie po prostu możesz patrzeć w przestrzeń i rozmyślać.
 - To było dawno, miałam osiemnaście lat i właśnie wtedy... Ach, poznałam twojego dziadka. - Odparła, posyłając dziewczynie spokojny uśmiech. Wspomnienie powróciło do jej myśli, a ona nie mogła pohamować uśmiechu na tamten dzień.
 - Opowiedz mi. - Powtórzyła Miranda, wygodniej siadając na krześle. Chętnie posłuchałaby kolejnych opowieści kobiety, która niemal nigdy nie wspominała o Vernonie Dursley'u, jej pierwszej i jedynej miłości.

*

Siedziała skulona, oparła się o pień wysokiego drzewa. Patrzyła na przepływającą w pobliżu rzekę. Lubiła przychodzić w to miejsce. Nikt poza nią tu nie przychodził. Mogła zostać sama ze swoimi myślami i po prostu spędzać tu czas nic nie robiąc. Poczuła jak jedna, samotna łza spływa po jej policzku. Od czasu wyprowadzki Lily czuła się samotnie, jednak nigdy nie mówiła tego na głos. Petunia nigdy nie miała przyjaciółek, bo do teraz zawsze miała przy sobie Lily. Oczywiście wraz z jej wyjazdem do Hogwartu, co roku było między nimi coraz gorzej. Teraz Petunia była sama. Nie czytała listów, które dostawała od siostry, coraz rzadziej wychodziła z domu, a jak już to odwiedzała właśnie to miejsce. To był jej azyl. Jedyne miejsce, gdzie czuła się tak dobrze, nawet jeśli była samotna. 
 - Nie płacz. - Usłyszała głos za sobą. Wzdrygnęła się, bo nawet nie usłyszała wcześniej jakiegokolwiek odgłosu świadczącego o obecności kogokolwiek poza nią. Szybko otarła policzek i odwróciła się, patrząc na nowo przybyłą osobę. Chłopak musiał być mniej więcej w jej wieku. Był dosyć szczupły, jasne włosy miał lekko potargane, a piwne oczy patrzyły na nią z troską i zaciekawieniem. Nie mogła zaprzeczyć, nie był on brzydki.
 - Nie płaczę. Co tu robisz? - Spytała podejrzliwie, lustrując go wzrokiem. 
 - Przyszedłem po to samo co ty. Pomyśleć. Jestem Vernon. - Wyciągnął w jej stronę rękę. Dziewczyna szybko podniosła się i podała mu dłoń.
 - Petunia. Ja umm... Nie widziałam cię tu nigdy wcześniej. - Odparła, kołysząc się na piętach. 
 - Jestem tu nowy, mieszkam niedaleko stąd. Jestem w tym miejscu dopiero trzeci raz, ale strasznie mi się tu podoba. Nie dziwię ci się, że tu przychodzisz. - Powiedział, posyłając jej lekki uśmiech. Dziewczyna spuściła wzrok i zapatrzyła się na swoje buty. 
 - Lubię czasem pomyśleć w samotności, a to miejsce jest świetne do tego. Nie lubię przebywać w tłumach. - Mruknęła, nie podnosząc wzroku. Nie wiedziała, czemu aż taką nieśmiałością reagowała na chłopaka. Zawsze była cicha, spokojna i nieśmiała, jednak teraz czuła się kompletnie inaczej niż kiedy chodziła do szkoły czy rozmawiała z koleżankami. 
 - Każdy potrzebuje przestrzeni, w której mógłby spokojnie pomyśleć. - Stwierdził, po czym usiadł na ziemi i oparł się o ten sam pień, o który dziewczyna kilka minut temu. Petunia nie czuła potrzeby dalszego przebywania w tym miejscu, więc powolnym krokiem udała się w stronę domu. Kiedy przeszła kilkanaście metrów usłyszała jeszcze ciche 
 - Do następnego, Petunio. - Na jej twarz wkradł się uśmiech, którego za nic nie mogła się pozbyć. 
 Kilkanaście minut spaceru było dobrym sposobem na odreagowanie. Tak właśnie czuła się Petunia, zmierzając w stronę domu. Nie spieszyło się jej specjalnie, wiedziała, że w domu nie dzieje się nic ciekawego. Przekraczając próg domu oznajmiła rodzicom, że wróciła, po czym udała się do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, wzdychając cicho. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. 
  Jednak podobało jej się to. 


*

 - Znowu tu jesteś. - Usłyszała głos za sobą. Minęły dwa tygodnie, od kiedy osiemnastolatka poznała Vernona. Przez ten czas nie spotkała go ani razu, aż do teraz. Odwróciła się i posłała mu lekki uśmiech. 
 - Umm, cześć, Vernon. - Powiedziała cicho, po czym wróciła do obserwowania leniwie płynącej rzeki. Usłyszała kroki i już po chwili chłopak siedział obok niej. 
 - Jak leci? - Spytał, patrząc na nią. Nie przyznał się do tego, jednak naprawdę zainteresowała go ta dziewczyna. 
 - U mnie w porządku. A co u ciebie? - Spytała obojętnie. Chciała po prostu podtrzymać temat. Nie lubiła niekomfortowej ciszy i zawsze w obecności znajomych starała się takowej unikać. 
 - Też. - Mruknął, spuszczając wzrok. Po chwili tak samo jak dziewczyna zaczął wgapiać się w wodę. Minęło sporo czasu, a oni się do siebie nie odzywali. Petunia czuła się dziwnie, bowiem cisza między nimi nie przeszkadzała jej w żaden sposób, a wręcz przeciwnie. To była ta przyjemna cisza, kiedy każdy pogrąża się w swoich myślach i nie odczuwa potrzeby odezwania się. 
   Dziewczyna po raz pierwszy miała kogoś, z kim mogła pomilczeć. 


*

 - Cieszyłam się z poznania go. Był pierwszą bliską mi osobą po mojej siostrze. Szybko się do niego przywiązałam, a on to odwzajemniał. Różniliśmy się od siebie, ale to tylko bardziej mnie do niego przekonało. - Powiedziała, a na jej twarz wkradł się lekki uśmiech. Spojrzała na wnuczkę, która z zaciekawieniem wsłuchiwała się w dalszą część historii.

**

 - Mamo, tato... To jest Vernon. Spotykamy się od niedawna. - Mówiła niepewnym głosem. Rodzice widzieli, że czasami wymyka się wieczorami, jednak dawali jej swobodę z nadzieją, że może znalazła kogoś, kto został jej przyjacielem. Starsza para spojrzała ze szczerym uśmiechem na chłopaka, który niepewnie przestępował z nogi na nogę. 
 - Dzień dobry... Mam na imię Vernon, bardzo miło mi państwa poznać. - Powiedział uprzejmie. Dziewczyna posłała mu zadowolony uśmiech, po czym ruszyli w stronę jej pokoju. Usiedli obok siebie na łóżku i zaczęli rozmawiać, tak właściwie o wszystkim. Nie mieli problemów z odnalezieniem tematu, co bardzo cieszyło dziewczynę. Spędzili razem całe popołudnie, Kiedy nadszedł wieczór, a Vernon musiał wracać do domu, przelotnie pocałował dziewczynę w policzek i uśmiechnął się, widząc jak delikatny rumieniec wpływa na jej twarz. 
 - Do następnego, Petunio. - Usłyszała jeszcze jego głos, nim zamknął za sobą drzwi.



*


 - No Vernon... Powiedz mi wreszcie, gdzie mnie zabierasz! - Ciszę przerwał zirytowany głos dwudziestolatki. Od czterdziestu minut jechali w nieznanym jej kierunku. Kiedy nie uzyskała odpowiedzi, oparła się wygodnie o siedzenie i spojrzała na widoki mijane za oknem. Obce miejsca, jednak nie przeszkadzało jej to. Chciała po prostu dojechać na miejsce. 
 Pamiętała jeszcze, jak zasnęła w trakcie wpatrywania się w mijaną rzekę. 

 - Jesteśmy. - Usłyszała głos chłopaka. Przetarła dłońmi oczy i rozpięła pasy, wychodząc na zewnątrz. Zatrzymali się na poboczu w jakimś miejscu, którego kompletnie nie kojarzyła. 
 - Chodź. - Usłyszała tylko tyle. Kierowała się tam, gdzie Vernon. Szli przez kilkadziesiąt metrów, aż dotarli do drogi, która ciągnęła się przez strome wzgórze. Przez kilka minut wchodzili pod górę, aż dotarli na miejsce. Petunia usiadła na ławce i rozejrzała się. Z każdej strony były barierki. Na uboczu stała mała kapliczka, do której drzwi były zamknięte. Dziewczyna zauważyła, jak chłopak przechodzi przez barierki i siada na trawie. Sama dołączyła do niego i spojrzała na widok. Oświetlony wieczorem Londyn to coś, co naprawdę zapada w pamięć. 
Oparła głowę na jego ramieniu i zapatrzyła w piękny widok. Światła migotały, oświetlając miasto złotą poświatą. Było dosyć cicho, jednak nie przeszkadzało im to. 
 W końcu mogli milczeć razem, prawda? 

 - Powiesz mi, dlaczego mnie tu ściągnąłeś? - Zapytała lekko zniecierpliwiona dziewczyna. Nie to, że się jej tu nie podobało. Po prostu wiedziała, że są tu w konkretnym celu, którego nie znała. 
 - Aleś niecierpliwa... - Westchnął, uśmiechając się pod nosem. Podniósł się ze swojego miejsca i spojrzał wyczekująco na Petunię. Ta także wstała i chwyciła go za rękę. Posłała mu uśmiech i spojrzała po raz kolejny na panoramę miasta. Czuła, że tak może zostać. Że mogą tu stać i trzymać się za ręce do końca życia. Bo dlaczego nie? 

 - Petunio... Zbierałem się od dawna, żeby o to zapytać, wiesz? - Zaczął, a ona spojrzała mu w oczy. Posłała mu pokrzepiający uśmiech. - Kiedy Cię poznałem... Od początku coś poczułem. Chciałbym czuć to, co czuję z tobą przez resztę życia. Chcę dzielić z tobą życie. Petunio Evans, czy zgodzisz się zostać moją żoną? 

Zaskoczenie? Tak, to najlepsze określenie tego, co czuła dziewczyna. Patrzyła na niego ze łzami w oczach. Nie mogła wyobrazić sobie tego lepiej. Jej odpowiedź była wręcz oczywista. 
 - Tak! - Rzuciła mu się na szyję. Stali tak przez dłuższą chwilę, a kiedy dziewczyna wreszcie go puściła, zobaczyła niewielkie pudełeczko w jego dłoniach.
Kilka minut później nadal patrzyli na miasto. Z tą różnicą, że teraz na dłoni Petunii znajdował się piękny pierścionek z jej inicjałami.


**

 - To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru. - Powiedziała starsza kobieta. Pamiętała to, jakby tamte wydarzenia miały miejsce wczoraj, a nie czterdzieści dwa lata temu. 

**

  Biała suknia opinała szczupłą sylwetkę dziewczyny. Spojrzała po raz ostatni na swoje odbicie w lustrze i westchnęła bezgłośnie. To już dzisiaj. Poprawiła ciemne włosy, odgarniając je na plecy i wyszła z pokoju. 


Zabawa trwała w najlepsze, każdy cieszył się szczęściem młodej pary. Petunia usiadła na chwilę przy jednym ze stolików, by odetchnąć. Bardzo cieszyła się dzisiejszym dniem, jednak był coś, co doprowadziło ją do smutku. Jej siostra nie pojawiła się tu dzisiaj. Byli wszyscy jej przyjaciele, rodzina. Tylko Lily brakowało...

Na szczęście nie miała czasu, żeby pogrążyć się w smutku, czy cokolwiek innego. Zobaczyła swojego męża... Tak, była przeszczęśliwa (nie wiedziałam jak to napisać, razem czy oddzielnie, przepraszam :/ ), mogąc go tak nazywać. Wyciągnął do niej rękę, a ona ujęła ją i wstała. Przeszli na parkiet, gdzie zaczęli tańczyć do wolnej piosenki. Przez cały czas patrzyła mu w oczy. Nie wyobrażała sobie świata, w którym mogłoby zabraknąć Vernona. Tak nie mogło być.
 - Kocham cię, wiesz? Najbardziej na świecie. - Powiedziała, przytulając ukochanego. 
 - Ja ciebie też. Najbardziej na świecie. - Nie mogła tego zobaczyć, ale uśmiechnął się szeroko.


*

 - Nawet nie wiesz, jak się cieszę. To wspaniałe. Mamy syna. - Usłyszała dumny głos obok siebie. Posłała Vernonowi zmęczony uśmiech i ponownie opadła na poduszki. Była zmęczona. Dudley, bo tak zdecydowali się nazwać syna urodził się w zeszłym tygodniu, a od dwóch dni Petunia była z nim w domu. Oczywiście bardzo cieszyła się z tego, że wreszcie stanowią rodzinę. Nie minęła chwila a zasnęła. Nowo narodzone dziecko potrzebuje nie lada opieki. Teraz, kiedy Dudley smacznie spał, Petunia zdecydowała się wykorzystać chwilę spokoju i zasnąć chociaż na kilka minut.
Lekki uśmiech ozdobił jej usta, kiedy we śnie widziała siebie i Vernona.

*

 - To najlepsza decyzja, prawda? - Zapytała, kiedy wsiadała do samochodu. Właśnie opuszczali Privet Drive. Nie chcieli tego, ale zdawali sobie sprawę z tego, że to najlepsza decyzja. 
 Jechali godzinami, droga niemiłosiernie im się dłużyła. Wreszcie zatrzymali się. 
Chwycili za bagaże i udali się do nowego domu. Był to dosyć duży budynek, spokojnie pomieściłby jeszcze kilka osób. Pokonali krótką drogę, jaka dzieliła ich od samochodu do drzwi wejściowych. Kiedy weszli do środka, rozejrzeli się. Petunia odstawiła bagaże w przedpokoju i zaczęła przeglądać każde pomieszczenie. Było to naprawdę ładnie urządzone miejsce. 
 Przeszła do sypialni, którą miała dzielić z mężem. Wkrótce i on dołączył do niej.
 - Czas zacząć coś nowego, prawda? - Zapytała niepewnie. Nie wiedziała, co robić. 
 - Tak... Coś musi się skończyć, żeby coś mogło się skończyć. - Odparł, wpatrując się w widok za oknem. 

**

 - Wiedzieliśmy, że czas na kolejny etap w naszym życiu. Ale wtedy zaczęło dziać się gorzej. - Powiedziała zamyślona kobieta, patrząc na wnuczkę. 

**

 - Nie wierzę... Jesteśmy tu od dwóch lat... A ty... ty mówisz mi, że od roku spotykasz się z naszą sąsiadką... Vernon... - Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Nie była zła. Była zawiedziona. Jego zachowaniem, tym, że przez rok ukrywał to, że me kogoś innego. 
 - To nie tak... Petunio, kochanie... - Próbował się tłumaczyć, ale wszystko szło na darmo.
 - Nie... Nie mogę ci tego wybaczyć, rozumiesz? Masz dwadzieścia minut. Spakuj się i już nigdy nie pokazuj mi się na oczy. Nie chcę cię widzieć, nie chcę twoich przeprosin, chcę tylko, żebyś wyszedł i mnie zostawił. Mam dosyć. - Oznajmiła, wychodząc z sypialni. Usiadła na kanapie w salonie i oparła twarz na dłoni. Pojedyncza łza spłynęła po jej twarzy. Nie wierzyła w to, że ktoś, komu podarowała swoje życie, tak bardzo jej nienawidził. 
  Musiał ją nienawidzić, żeby nie mieć skrupułów przed tak ogromnym zranieniem jej. 
Usłyszała ciężkie kroki i spojrzała na kogoś, kto  w ciągu kilka minut zniszczył całe jej życie. 
 - Kocham cię, Vernon. - Powiedziała, zamykając za nim drzwi.

*

 Było późno, kiedy kobieta odebrała telefon. Spojrzała na wyświetlacz, a kiedy zobaczyła nieznajomy numer, zawahała się. Odebrała jednak telefon, podnosząc się jednocześnie na łóżku.
 - Czy pani Petunia Dursley? - Usłyszała niski głos po drugiej stronie słuchawki. 
 - Tak. Z kim mam przyjemność? - Zapytała. Nie była zadowolona z telefonu o takiej godzinie, jednak starała się być uprzejma.
 - Z tej strony Andrew Smith, ordynator szpitala na Ash Road* (* Randomowa nazwa ulicy, jedna z niewielu które w Londynie pamiętam i nie mam pojęcia, czy tam naprawdę jest szpital XD Po prostu potrzebowałam nazwy, ok xD). Pan Vernon Dursley prosił, bym poinformował panią o tym, iż znajduje się on na naszym oddziale i pragnie zobaczyć panią w możliwie jak najszybszym czasie. - Powiedział odrobinę zestresowanym głosem.
  - Nic mu nie jest? Co się stało? - Zapytała gorączkowo, zrywając się z łóżka i zakładając ułożone na krześle ubrania. Usłyszała jeszcze, że ma jak najszybciej zjawić się w szpitalu. Bez wahania wsiadła do samochodu i po piętnastu minutach była już we wskazanym miejscu. Wpadła do sali, którą wskazała jej pielęgniarka. Zobaczyła bladego i najwyraźniej zmęczonego Vernona. Podbiegła do niego i usiadła na krześle przy łóżku. 
 - Vernon... co się stało? - zapytała spanikowana, chwytając go za rękę. Minęło już dużo czasu od dnia, kiedy widziała go po raz ostatni. Niewiele się zmienił przez te półtora roku. 
 - Jestem chory... Przepraszam. - Usłyszała jego głos na chwilę przed tym, jak stracił przytomność. Kobieta szybko wybiegła z pomieszczenia, szukając jakiegoś lekarza. Personel pojawił się szybko, wbiegając do sali mężczyzny. Minęło kilkanaście minut, nim doktor wyszedł z sali ze smutnym wyrazem na twarzy.
 - Przykro nam, pani Dursley. - Tylko tyle usłyszała, nim zaczęła płakać. 

*

Spędzała dużo czasu razem z nim. Mimo, że był po drugiej stronie, nadal o nim pamiętała. Pewnych rzeczy się nie zapomina, nie, kiedy dotyczą naszej miłości. Włożyła czerwoną różę do wazonu i spojrzała po raz kolejny na nagrobek. 
 - Tęsknię za tobą. Każdego dnia coraz bardziej, wiesz? Przecież nadal cię kocham. - Tylko tyle powiedziała, nim wstała i ocierając łzę opuściła cmentarz.

**

 - To śmieszne, wiesz? Minęło już tyle czasu, ale każdego dnia ja kocham go coraz bardziej. - Zakończyła swoją opowieść. Podniosła się i spojrzała na wnuczkę. - Za godzinę będzie po ciebie tata, spakuj się i poczekamy na niego w salonie, co? - Zapytała ze spokojnym uśmiechem.
 - Co? Och, tak. Dobrze - Wyrwała się z zamyślenia i wstała, po czym poszła do swojego pokoju i szybko spakowała wszystkie rzeczy. Kiedy była już gotowa, razem z plecakiem zeszła na dół i usiadła obok starszej kobiety na kanapie. Minęło dwadzieścia minut, nim usłyszały skrzypienie drzwi. 
Dudley Dursley wszedł do środka i przytulił córkę, po czym spojrzał na swoją matkę. Z delikatnym, spokojnym uśmiechem patrzyła w przestrzeń przed sobą. 
 - Chętnie zostalibyśmy, ale naprawdę mi się spieszy. Do następnego, mamo. - Usłyszała pospieszne pożegnanie. Wstała i pocałowała Mirandę w czoło. 
 - Żegnaj, kochanie. Miłego wieczoru. - Powiedziała, po czym pomachała opuszczającym dom pociechom.

Siedziała na ławce naprzeciwko grobu. Było już późno, ale dzisiaj musiała tu być.
 - To już dwadzieścia lat, wiesz? Tęsknię. Najbardziej na świecie. - Uśmiechnęła się pod nosem i podniosła się, kierując do domu.

Leżała na łóżku, trzymając w ręce ich zdjęcie oprawione w ramkę. Nadal je miała, choć nie przyznawała się do tego. Łzy spłynęły po jej twarzy, kiedy sięgnęła po szklankę wody stojąca na szafce nocnej. 
 - Najbardziej na świecie. - Powiedziała, wkładając do ust tabletkę nasenną. Jedną, drugą, trzecią. Poczuła nagłe odrętwienie i zamknęła oczy. Zasypiała uśmiechając się. 

Najpiękniejsza była świadomość, że obudzi się obok niego.



*

Hmm... Okej jest tyle rzeczy, które chcę napisać, że wow. 
To mój dotychczas najdłuższy post na blogu i jestem całkiem z niego zadowolona. Mam dzisiaj dużą inspirację i zaraz biorę się za następny.
Powiem Wam, że pisałam go na dwa razy. Fragment od początku do wstępu fragmentu z oświadczynami napisałam już dawno, dzisiaj skończyłam i cieszę się z tego, co mi wyszło. Naprawdę myślę, że może to być jeden z najlepszych postów na blogu. Nie wiem kompletnie co napisać, bo dosłownie miałam łzy w oczach pisząc to, a żeby jeszcze się "pocieszyć" słucham starych coverów 5 Seconds of Summer i ugh...
Miłego dnia/wieczora/istnienia ludzie/kosmici! 
Oczywiście komentarze i +1 bardzo mile widziane hehs.
Kocham Was <3 
Raven 

7 sierpnia 2016

Harry i Ginny

   Leżeli wpatrując się w ugwieżdżone niebo. Osiemnastolatka przekręciła się tak, że miała widok na twarz swojego chłopaka. Był ostatni dzień roku a ona cieszyła się, że może go spędzić właśnie z nim. Leżeli na miękkim kocu, znajdowali się właśnie w Australii. Tak, od trzech miesięcy podróżowali po świecie, spełniając swoje marzenia. Ginny zawsze marzyła o zobaczeniu wielu zakątków świata a Harry bardzo chciał uszczęśliwić swoją ukochaną. Byli już w Paryżu, Rzymie, zobaczyli prawie cały Egipt, który Ginny ledwo pamiętała z wycieczki w wieku dwunastu lat. Byli także w Japonii, miejscu, w którym Ginny niemal się zakochała i godzinami prosiła Harry'ego by kiedyś tu wrócili. On oczywiście z uśmiechem na ustach zgodził się, co bardzo ucieszyło dziewczynę. Ostatnio byli w Nowej Zelandii, a teraz wypoczywali na jakimś odludziu w Sydney. Przez długi czas szukali dobrego miejsca na miłe spędzenie czasu. Po kilkugodzinnym spacerze przez miasto Harry wreszcie odnalazł to miejsce. Dosyć niewielka polana otoczona lasem. Było tu też coś specjalnego, jednak jeszcze nie mówił o tym dziewczynie.
- Gin, już niedługo północ, chodź. - Wstał szybko i lekko pociągnął ją za rękaw przydużego swetra. Ta podniosła się z ziemi i spojrzała na niego pytająco. - Chodź. - Dodał, ruszając przed siebie i nadal ciągnąc ją za rękę. Bez wahania oddała się jego ruchom i zobaczyła, że zmierzają w stronę lasu. Podczas kilku, może kilkunastominutowego marszu omijali wystające gałęzie i krzewy, które skutecznie zagradzały ich drogę. W końcu dotarli na miejsce, a Ginny rozejrzała się.
  Stali na wysokim klifie, wokół nie było żadnych drzew zagradzających widoki. Ciche westchnienie opuściło usta dziewczyny, gdy zobaczyła,że pod klifem (musiałam się powstrzymać żeby nie napisać CLIFFem xD Sly rozumie ( ͡° ͜ʖ ͡°) przyp. Aut.) rozciąga się panorama całego miasta. Dzisiaj wszystkie miejsca zdawały się być oświetlone, żywe jak nigdy wcześniej. W tę noc Sydney było jedną wielką grą świateł i głośnej muzyki.
- Już zaraz północ. Trzy... dwa... - Zaczął Harry.
- Jeden. - Powiedziała dziewczyna, szarpiąc za koszulkę chłopaka i przyciągając go do siebie. Złączyła ich usta w pocałunku i przymknęła oczy, gdy usłyszała charakterystyczne dla fajerwerków trzaski. Wyobraziła sobie, jak musi wyglądać teraz to ciemnie niebo, obfitujące teraz w wiele kolorów i kształtów. Powoli oderwali się od siebie, a Ginny spojrzała chłopakowi w oczy. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Zrobiła to pod wpływem chwili i właściwie to ani trochę nie żałowała.
- Ginny? Okej, nie wiem, co o tym pomyślisz i tak szczerze to nie chcę się teraz nad tym zastanawiać. Chcę zadać Ci tylko jedno pytanie. - Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie.
- Ginny Weasley, jesteś moją miłością i jedyną osobą z którą chcę dzielić swoje życie. Kocham cię i jestem pewien swoich uczuć tak, jak nigdy wcześniej. Chcę cię poprosić o wspólny czas, który spędzimy razem do końca życia. Chcę być jedyną osobą, obok której będziesz budzić się każdego poranka. Chcę być osobą, która będzie wiedziała o tobie te małe, nieistotne fakty. Chcę być kimś, za kim będziesz szalała i za kim będziesz tęskniła, kiedy będę musiał wyjść. Chcę być twoim sensem tak bardzo, jak ty jesteś moim. Proszę cię, abyś została moją żoną. - Zakończył swój wywód, a w oczach dziewczyny stanęły łzy.
- Harry... - Szepnęła tylko, po czym rzuciła mu się na szyję. - Tak! Tak, Boże, tak! - Krzyknęła, wtulając twarz w jego koszulkę. Nie wierzyła w to, co właśnie powiedział. Marzyła o tej chwili, a on uczynił ją rzeczywistą.
- Kocham cię tak bardzo Harry...- Mruknęła w jego szyję, nie wypuszczając go ze swoich objęć.
- Kocham cię Ginny. - Usłyszała krótką odpowiedź, która wywołała szczery uśmiech na jej ustach.
*
Heej! Więc tak, pisałam prawie taką samą miniaturkę o Romione, ale jako że ja to ja, to musiałam tego nie zapisać :"-) Zamiast tego jest to i pomyślałam nad napisaniem drugiej części, gdzie np. Hinny mieliby ślub w jakimś obcym kraju, opisałabym tamtejsze zwyczaje etc... co myślicie? Może właściwie nie wyjść całkiem nieźle, hmm?
Okej, zapraszam jeszcze do komentowania i zestawienia +1 bo to baardzo motywuje.
Trzymajcie się i miłego dnia/wieczora/istnienia!
Kocham Was bardzo ludzie 
Raven

1 sierpnia 2016

James i Lily

   Lily przygryzła ołówek, wpatrując się w swój zeszyt. Uwielbiała rysować, lecz dzisiaj wyjątkowo jej nie szło. Próbowała najpierw narysować łanię, czyli jej patronusa, wyłaniającą się zza drzew, jednak po kilku próbach wszystkie szkice wylądowały w koszu na śmieci. Następnie wyobraziła sobie scenę ze swojej ulubionej książki i postarała się narysować jej bohaterów podczas jej ulubionej sceny, kiedy główna para siedziała na wysokim klifie, wpatrując się w przestrzeń rozciągającą się pod nimi. Tutaj także dziewczyna dosyć szybko zrezygnowała. W jej głowie zrodził się dziwny pomysł. Rozejrzała się po Pokoju Wspólnym, a jej wzrok skierował się na siedzącego w pobliżu chłopaka.
 Fakt, nie przepadała za Jamesem Potterem, jednak stwierdziła, że chętnie spróbuje narysować kogoś takiego jak on. Powoli ołówkiem zjeżdżała w dół, kreując poszczególne fragmenty jego twarzy. Co chwila zerkała na niego, by dostrzec kolejne detale jego twarzy. Podkreślała jego szeroką szczękę i wydatne kości policzkowe, nadała odrobinę pełniejszego kształtu jego wąskim ustom, wycieniowała jego duże oczy. Kiedy spojrzała na niego po raz kolejny, zauważyła na sobie jego wzrok. Spuściła szybko głowę, po czym zamknęła zeszyt z rysunkiem i jak najszybciej udała się do dormitorium. Kiedy stanęła na drugim schodku, poczuła rękę oplatającą jej nadgarstek. Spojrzała zirytowana w dół, by spostrzec Jamesa, który patrzył na nią z rozbawieniem. 
 - Oj Evans... Ja nie mam nic przeciwko temu, że się na mnie gapisz, naprawdę. - Po tych słowach zaśmiał się głośno i nadal patrzył na dziewczynę. Ta, nie wiedząc co odpowiedzieć wzruszyła ramionami i wyrwała rękę z jego uścisku.
 - Oj Potter, tak się składa, że nie patrzyłam na ciebie, a na gorącego kolegę za tobą. - Warknęła, uśmiechając się złośliwie. Kłamstwo kłamstwem, jednak jego mina była bezcenna. Szybkim krokiem udała się po schodkach do pokoju, padając od razu na łóżko. Nie minęła chwila, a do dormitorium dołączyła jej przyjaciółka Dorcas, która uśmiechała się szeroko. 
 - Hej, Lily! Ale ty się w niego wpatrywałaś. - Zachichotała, po czym usiadła na swoim łóżku. 
 - Ja... Rysowałam go... - Mruknęła z twarzą wtuloną w poduszkę. Wiedziała, że nie powinna okłamywać Dorcas bo ta i tak dowiedziała by się prawdy. 
Rzeczywiście, nie minęła chwila, a ta lustrowała wzrokiem nowy rysunek przyjaciółki. 
 - Woow... - Tylko tyle usłyszała z jej ust, bo już po chwili wyrwała jej z rąk notatnik, przytulając go do piersi. 
 - Zostaw. - Burknęła tonem obrażonego dziecka, z trudem ukrywając rozbawienie. Często pozwalała sobie na chwile radości tylko ze swoją najbliższą przyjaciółką. Ani trochę nie przeszkadzało jej to, że większość osób ma ją za złośliwą i sarkastyczną. Najważniejsze było dla niej to, że ma kogoś przy kim może się po prostu wygłupiać i pośmiać bez powodu. 
 Przez resztę wieczora dziewczyny rozmawiały na jakieś bezsensowne tematy, aż w końcu usnęły same nie wiedząc kiedy. 

*

Rano Lily obudziła się dosyć późno i musiała szykować się na lekcje niemal w biegu. Kiedy po kilkunastu minutach mniej więcej przygotowana wyszła z pokoju, szybkim krokiem udała się na śniadanie. Na początku nigdzie nie dostrzegła znajomych, więc usiadła na końcu ławki i zaczęła jeść tosty. Po momencie rozglądania się dostrzegła czwórkę uczniów z jej domu, którzy byli znani w całej szkole. Dziewczyna nie kryła swojego zdziwienia, gdy zauważyła Dorcas i Alicię, jej drugą współlokatorkę siedzące tuż przy nich. Kiedy także dziewczyny ją zobaczyły, pomachały do niej i gestem przywołały do siebie. Szesnastolatka w odpowiedzi pokręciła tylko głową i szybko wyszła z Wielkiej Sali, kierując się na lekcje eliksirów. Czekała pod klasą cierpliwie aż do końca przerwy. Minęło kilka minut nim do Gryfonki dotarły przyjaciółki z szerokimi uśmiechami na twarzach. Evans nawet nie zdążyła zapytać o cokolwiek, bo energicznym krokiem podszedł do nich profesor Slughorn, który szybko zaprosił ich do klasy i zadał uwarzenie dosyć trudnego eliksiru, więc dziewczyna nie miała nawet okazji jakkolwiek zacząć tematu, nie chciała rozkojarzyć ani siebie, ani koleżanek.
 Minęła godzina, a substancje tworzone przez uczniów według zaleceń powinny być już gotowe. Lily niepewnie rozejrzała się po klasie. W większości widziała zdenerwowane twarze uczniów, których prace nie wyszły tak jak powinny. Horacy szybko stwierdził, kto najlepiej przygotował eliksir. Nie szczędził pochwał Severusowi i Lily, mówiąc ciągle o tym, że są najlepsi w roczniku. Gryfonka słysząc ciągłe pochwały dotyczące swojej pracy uśmiechnęła się pod nosem, po czym wyszła z klasy.
 Miała nadzieje na samotną drogę do klasy zaklęć, jednak jej drogę zagrodził ktoś, kogo raczej się nie spodziewała.
 - Potter, złaź mi z drogi, spieszę się. - Warknęła, próbując go wyminąć. Ten tylko zaśmiał się pod nosem, przyciągając ją do siebie.
 - Chętnie będę pozował do twojego następnego rysunku. Mam nadzieję, że niedługo zobaczę ten wczorajszy. - Mruknął jej do ucha, po czym odszedł jak gdyby nigdy nic. Lily stała w miejscu jeszcze przez chwilę, jednak szybko otrząsnęła się i udała do klasy zaklęć.

**

 - No ale Liiiiily... - Przeciągły jęk wypełnił pomieszczenie. Dziewczyna zaśmiała się na reakcję swojego chłopaka. Lubiła się z nim droczyć. 
 - Nie. Nie zobaczysz tamtego rysunku, zrozum to wreszcie. Nie proś mnie o to, bo i tak nie ulegnę. - Odparła wzruszając ramionami. Mimo, że od tamtego czasu minęły trzy lata, nadal nie pozwoliła Jamesowi zobaczyć pamiętnego rysunku. 
 - Nie to nie. Sam zobaczę! - Krzyknął, po czym szybko wstał z kanapy i pobiegł do ich sypialni. Dziewczyna westchnęła cicho, po czym pomknęła za nim po schodach. Kiedy stanęła w drzwiach pokoju, zobaczyła chłopaka pochylającego się nad szafką nocną. Nie mogła dostrzec, na co patrzył, jednak tego była akurat pewna.
 - Zadowolony? - Warknęła, nadal stojąc i opierając się biodrem o framugę. Założyła ręce na piersi i zirytowana patrzyła na Jamesa, który chyba nie miał zamiaru odpowiadać. Zamiast tego wstał, odrzucając jej rysunek na podłogę. Kiedy mijał ją w drzwiach uśmiechnął się zawadiacko, całując ją przelotnie.
 - Jest świetny. - Posłał jej szeroki uśmiech. Kiedy ją zostawił, ta tylko westchnęła głośno. Zaśmiała się pod nosem, patrząc na jej pracę leżącą na podłodze.
  - Jak dziecko... - Mruknęła.

*
Hej! Ogólnie to miałam nagły przypływ inspiracji i w wyniku tego powstało to. Mam nadzieję, że się podoba, zapraszam do komentowania i cóż, następny post szczerze nie wiem kiedy bo mam pomysł na treść, ale kompletnie nie wiem kto może być dwójką głównych bohaterów. Jeśli ktoś może mi pomóc to proooszę. Jest tylko jedna sprawa, niech te dwie osoby nie poznają się w Hogwarcie czy na Pokątnej. Chętnie widziani bohaterowie drugoplanowi ^^
PS. Jeśli byłyby tu osoby, które chciałby umilić dzień (Jutro czyli 2 sierpnia) komuś ważnemu dla mnie i napisać "Wszystkiego Najlepszego" to byłabym bardzo wdzięczna :) 

No więc zostawiam tutaj ten post i tak. Miłego dnia/wieczora/nocy/istnienia.
Ja to jestem oryginalna.
Raven

29 lipca 2016

Bo to jest piekło, a ja w nim tkwię

Przepraszam. 


Rozglądasz się wokół, chociaż dobrze wiesz gdzie jesteś. W domu. W swoim piekle. Słyszysz krzyk przepełniony bólem, a zaraz po nim okrutny śmiech. Nie chcesz tam iść, jednak coś cie do tego zmusza. Wchodzisz do niegdyś pięknego salonu, teraz zniszczonego. Nikt nie zwraca uwagi na twoje przyjście, wszyscy skupieni oglądają scenę rozgfrywającą się przed ich oczami. Czarny Pan torturuje jakieś dziecko. Nie wiesz kim ono jest jednak nie możesz na to patrzeć. Chcesz zamknąć oczy ale coś ci nie pozwala. W tytm momencie dziewczynka spogląda na ciebie swoimi dużymi niebieskimi oczami.
-Pomóż mi-mówi begłośnie jednak wiesz, że dla niej już nie ma nadzieji. Przy życiu trzymają ją tylko eliksiry które podał jej Pan by jak najdłużej mieć z niej zabawkę. Przypominasz sobie, że kiedyś zgadzałeś się z jego ideologią. Wtedy nie zauważałeś jeszcze jakim On jest szaleńcem. Oddałbyś wszystko by móc cofnąć czas i nigdy do Niego nie dołączyć. Może wtedy by żyli. Może wtedy Ty byś żył, bo teraz tylko istniejesz. Wtedy słyszysz dwa słowa, te na które czekałeś, te których się bałeś. Widzisz zielone światło. W tym momencie otwierasz oczy. To wszystko to tylko zły sen 

-Drama Queen aka Sly

27 lipca 2016

Harry i Luna

 Hej! Nie za długi post, ale mam nadzieję, że się spodoba.

Tak dla sprostowania, w tej miniaturce bardziej inspirowałam się wydarzeniami z filmu, więc zdaję sobie sprawę z tego, że tak nie było w książce.

*

   Lekcja wyczarowywania patronusów szła w jak najlepszym kierunku, coraz więcej srebrnych stworzeń pojawiało się w pomieszczeniu. Kiedy Luna skupiła się, zobaczyła jak połyskujący zając skacze wokół niej. Uśmiechnęła się szeroko na ten widok i zaraz usłyszała gratulacje ze strony Harry'ego. Spojrzała na niego krótko, po czym wróciła do ćwiczenia tej naprawdę trudnej praktyki. Wszystko szło dobrze, gdyby nie nagły huk, który rozległ się w kącie pomieszczenia. Po chwili podszedł tam Nigel, chyba najmłodszy członek Gwardii Dumbledore'a, bo  był w zaledwie trzeciej klasie, a już chciał uczyć się walczyć. Oczywiście Luna uważała to za słuszne, bo każdy powinien opanować umiejętność obrony i kilka zaklęć ogłuszających... czy coś. 

Harry w szybkim tempie dołączył do chłopaka, po czym gwałtownie odsunęli się od ściany, która w ciągu kilku sekund wybuchła. Przed przestraszonymi uczniami stała profesor Umbridge w swoim różowym wdzianku detektywa i cała brygada inkwizycyjna, która już od dłuższego czasu próbowała nakryć uczniów na gorącym uczynku. Teraz stali z dumnymi minami, a nauczycielka uśmiechała się okrutnie, po czym odezwała się tym swoim przesłodzonym głosem.

 - Och... Czyżbyśmy przeszkadzali Wam we wspólnej nauce? - Lunę przeszły ciarki na myśl o tym ,jak ta wredna kobieta może ich ukarać. Dużo osób wiedziało o tym, co spotkało Harry'ego i inne osoby na szlabanach. To było dużo gorsze niż czyszczenie kociołków i polerowanie sreber. Wszyscy zostali zobaczeni i nikt nie miał szans na ucieczkę, więc po prostu stali w miejscu. Umbridge poinformowała ich, że za dwa dni wszyscy mają stawić się pod jej gabinetem w oczekiwaniu na szlaban. Luna wpadła na plan. Może to, co zrobi będzie głupie, ale poczuła potrzebę uratowania wszystkich, którzy podjęli się dołączenia do Gwardii.

W czwartek o godzinie siedemnastej wszyscy stawili się pod jej gabinetem, wywoływani po kolei. Zostało już tylko kilka osób. Kiedy Krukonka usłyszała swoje nazwisko, podniosła się i poklepała Harry'ego po ramieniu, próbując go pocieszyć.
 - Nie martw się, będzie dobrze. - Mruknęła, zmierzając w stronę drzwi. Kulturalnie zapukała i po chwili znalazła się wewnątrz pomieszczenia. Krótko rozejrzała się, lustrując wzrokiem różowe ściany przyozdobione talerzami w kotki. W duchu powiedziała sobie, że już nigdy się tu nie znajdzie.
 - Dzień dobry, profesor Umbridge. - Powiedziała, zasiadając na przeciwko jasnego biurka.
 - Wiem, że widziała mnie pani, tak samo jak resztę. - Powiedziała od razu. Nie zamierzała się cackać z tą babą. Przyszła zrobić to, co trzeba.
 - Jednak nie wiem, czy dokładnie wie pani w jakim celu spotkaliśmy się tam tamtego dnia. Otóż Harry... - Urwała nagle, ale widząc ponaglające spojrzenie nauczycielki szybko się ocknęła. - Otóż Harry jako dobry przyjaciel... - Dodała.
 - Otóż Harry jako dobry przyjaciel uczył was niebezpiecznych zaklęć! Nie powinno się tak dziać, panno Lovegood, o nie. Moi poprzednicy uczyli was w sposób zły i absolutnie niedozwolony. Ja tylko chcę naprawić ich błędy. - Powiedziała, patrząc na dziewczynę z politowaniem.
 - Absolutnie. Nie wie pani, co tam robiliśmy. Nikt nie mówił nic o stosowaniu niebezpiecznych zaklęć. - Wtrąciła łagodnie. Nie chciała doprowadzić Umbridge do złości, bo mogłoby to wyjść na złe nie tylko jej, ale i całej gwardii.
 - My tylko chcieliśmy zrobić Harry'emu niespodziankę. No wie pani, na poprawę humoru.
 - Niespodziankę? Co ty bredzisz, dziecko? - Zapytała, patrząc na nią, jak na jakąś opóźnioną w rozwoju osobę.
 - Za każdym razem, kiedy się tam spotykaliśmy, omawialiśmy szczegóły co do tego. Wie pani... Harry za kilka dni ma urodziny i to miała być taka niespodzianka... - Mruknęła. W rzeczywistości nie wiedziała, kiedy chłopak ma urodziny, jednak musiała brnąć w kłamstwo dalej.
 - Harry bardzo się ucieszył i zaczęliśmy za pomocą różdżek tworzyć srebrne dekoracje, które być może wzięła pani za jakieś niedozwolone w użyciu przez nas zaklęcia. - Wyjaśniła spokojnie.
 - Musi mi pani uwierzyć, czuliśmy się bardzo niezręcznie, kiedy pani przyszła i posądziła nas o złe rzeczy, bo naprawdę nie mieliśmy złych intencji. Może pani przesłuchać Harry'ego on wszystko potwierdzi. - Oznajmiła pewnie, w głowie wymyślając wszystko, co będzie musiała zaraz powiedzieć Harry'emu. - Jeśli to wszystko, co pani chciała wiedzieć, to przepraszam, ale za dziesięć minut mam lekcję i nie chcę się spóźnić. - Po tych słowach wyszła, a na jej twarzy zagościł lekki uśmiech.
 - Harry, posłuchaj. - Zaczęła, szybko wyjaśniając mu co i jak. Chłopak kilka razy przytaknął, uśmiechając się na koniec do dziewczyny.
 - Luna... Jesteś naprawdę wspaniała. Nie wiem, jak mam ci dziękować. - Mówił, zmierzając do gabinetu nauczycielki po wywołaniu jego nazwiska. Minęło trochę czasu, a on wrócił z szerokim uśmiechem na ustach.
 - Naprawdę nie wiem, jak mogę ci podziękować. Chociaż... Może wybierzemy się razem do Hogsmeade w przyszłą sobotę? - Spytał z szerokim uśmiechem.
 - Chętnie. - Odpowiedziała, po czym razem zaczęli zmierzać do swoich pokoi. Pożegnali się i obiecali, że porozmawiają jeszcze jutro.
Chłopak z uśmiechem przemierzył Pokój Wspólny i już po chwili był dormitorium. Zasnął szybko, a na jego twarzy nadal gościł uśmiech.

Przez następne dni często spotykał się z Luną. Sam nie wiedział kiedy zaczął cieszyć się na spotkanie z nią bardziej niż powinien. Kiedy w sobotni poranek nie mógł wytrzymać, zaczął o wszystkim opowiadać Ronowi. Nie wiedział co się z nim dzieje, jednak podobało mu się to.  Z szerokim uśmiechem zszedł na śniadanie. Kiedy był już w Wielkiej Sali, przywitał się z najbliżej siedzącymi osobami i zaczął jeść kurczaka. Szybko zjadł posiłek i poszedł do Pokoju Wspólnego, by trochę wolnego czasu spędzić z Hermioną i Ronem. Grali w Eksplodującego Durnia, później Ron zaproponował Harry'emu małą rozgrywkę w szachy, na co ten chętnie przystał. Spojrzał na duży zegar na ścianie obok. Miał jeszcze około trzech godzin i ten czas zamierzał spędzić z przyjaciółmi. Kiedy Ron wygrał trzecią partię szachów, Harry poddał się, po czym zaproponował, żeby wybrali się do kuchni. Kiedy już tam dotarli, skrzaty chętnie poczęstowały ich różnymi ciastkami, dały im także sok dyniowy i kilka słodyczy. Szczęśliwi Gryfoni wrócili do pokoju i po chwili poszli do dormitorium, by zjeść to, co przynieśli. Harry nawet nie zauważył, kiedy minął czas. Szybko pożegnał Rona, bo Hermiona zostawiła ich już wcześniej. Potter wyszedł z dormitorium, zmierzając do wyjścia ze szkoły, gdzie mieli się spotkać. Luna już tam czekała, a na jego widok lekko się uśmiechnęła. Minęli uczniów, którzy tego dnia także wybierali się do Hogsmeade i ruszyli w drogę. Nie mieli problemów z tym, żeby utrzymać rozmowę. Po kilkunastu minutach drogi, zdecydowali, że najpierw pójdą na piwo kremowe, by chociaż trochę się rozgrzać. Co by nie mówić, tego dnia było wyjątkowo zimno. Gdy zajęli już miejsca przy stoliku, mając w rękach ciepłe kufle, przestali rozmawiać, ale trwało to tylko chwilę.  Pogrążyli się w rozmowie na temat Quidditcha i Harry musiał przyznać, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wielką wiedzę na ten temat ma Krukonka. Minęła może godzina, może dwie. Ciągle rozmawiali i naprawdę cieszyli się ze swojej obecności. Gdy zaczęło się ściemniać, powoli zaczęli kierować się w stronę szkoły. Spacer nie trwał bardzo długo, przynajmniej dla uczniów był zdecydowanie za krótki. Chłopak uparł się, że odprowadzi Lunę aż do Pokoju Wspólnego, a gdy wreszcie nadszedł moment pożegnania, uśmiechnął się niezręcznie. 

 - Dziękuję za dzisiejszy dzień. Było naprawdę fajnie. - Powiedział, po czym lekko pochylił się, by pocałować dziewczynę w policzek. Ta poczuła, że na jej twarz wpływa rumieniec. Posłała w stronę Harry'ego lekki uśmiech po czym zniknęła za drzwiami Pokoju Wspólnego. Westchnęła cicho, widząc że pomieszczenie jest niemal puste. Szybko udała się do dormitorium, po czym bezwładnie opadła na łóżko. Uspokoiła się dopiero po chwili. Podniosła się i sciągnęła z siebie ubrania, po czym ułożyła się wygodnie w łóżku. 

  Szeroki uśmiech nie opuszczał jej ani na chwilę. 

Hej! Miało być szybciej ale jest teraz. Mam nadzieję, że się podoba i powiem Wam, że mam inspirację do napisania czegoś jeszcze więc kolejny post powinien być dosyć szybko. Zapraszam do komentowania i zostawiania +1  

Ten uczuć, kiedy godzinę po zaśnięciu dodtajesz wiadomość od idola na tt :') 

Taki mały zawał z rana :") 

Miłego dnia/wieczoru/nocy!

17 lipca 2016

George i Hermiona

   Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Zdawała sobie sprawę z tego, że być może widzi to miejsce ostatni raz. Pokój Życzeń ogarnęła ciemność, jedynie kilka świec dawało nikły blask. Hermiona siedziała skulona pod ścianą, po raz ostatni pozwalając sobie na chwilę słabości. Nie mogła nikogo zawieść. Nie dzisiaj. Podniosła się ze swojego miejsca, ocierając załzawiony policzek. Westchnęła bezgłośnie, kierując się do wyjścia. Nacisnęła mosiężną klamkę, a drzwi zaskrzypiały przeraźliwie. Nikt jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Wszyscy byli zajęci. Zdawali sobie sprawę z tego, że dosłownie minuty mogą dzielić ich od ostatecznej walki z Voldemortem, Ale czy na pewno ostatecznej? Czy aby na pewno Harry jest zdolny do pokonania Tego, Którego Imienia Nie Wolno wymawiać? Być może pomyślisz, że Hermiona, jako jego przyjaciółka nie powinna mieć absolutnie żadnych wątpliwości, co do jego siły. Jednak tak nie było. Mimo wielkich umiejętności Harry'ego, dziewczyna miała złe przeczucia. Chciała wierzyć, że tylko jej umysł podpowiada jej takie rzeczy. Jednak po co się oszukiwać? Nie to, żeby ona trzymała stronę Czarnego Pana.
Spójrzmy prawdzie w oczy. On był potężny. Niewielu mogło się do niego jakkolwiek porównywać. Kolejne bezgłośne westchnienie opuściło usta Hermiony, kiedy zobaczyła swoich przyjaciół, niecierpliwie czekających w Wielkiej Sali. Harry rozmawiał z Ronem, pochylając się ku niemu, jakby omawiali coś, co miało nie dotrzeć do uszu kogokolwiek innego. Chciała do nich podejść, lecz zamiast tego, jej drogę zagrodził Neville. Ten sam, którego kilka lat temu tiara wybrała jako godnego reprezentanta Gryffindoru, ten, któremu tak niedawno pomagała z wypracowaniem na eliksiry. Teraz stał pewnie na przeciwko, patrząc na nią. Nie uśmiechał się. Tak jak wszyscy, zdawał sobie sprawę z tego, co niedługo nastąpi.
 - Czekaj na Wieży Astronomicznej. Tam pojawią się na pewno. - Mruknął, spuszczając wzrok. Zrozumiała wszystko, co chciał jej przekazać. Chcąc jakkolwiek go pocieszyć, poklepała go po ramieniu.
 - Neville... Dziękuję. Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo. - Posłała mu lekki, aczkolwiek smutny uśmiech. Odeszła od niego, po czym spojrzała na Rona i Harry'ego. Nadal rozmawiali i nie wyglądali na takich, którzy w tym momencie byli skorzy do  rozmowy. Dziewczyna obdarzyła ich ostatnim spojrzeniem, opuszczając pomieszczenie. Pokonywała kolejne piętra, aż trafiła na Wieżę Astronomiczną. Miejsce, które opuści albo zwycięsko, albo wcale. Chciała dać z siebie wszystko tak, by pokazać, że ta bezwartościowa według nich szlama, potrafi dokonać więcej niż oni kiedykolwiek dali radę.
   Stanęła tuż przy oknie, widząc zamaskowane postaci, zmierzające wolnym krokiem ku bramom Hogwartu. Już czas.
Ostatnia łza dzisiaj spłynęła po jej pobladłym policzku. Z roztargnieniem przetarła twarz rękawem kurtki. Odwróciła się, lustrując przestrzeń wokół siebie. Usłyszała za sobą ciche głosy, które rozpoznała w przeciągu kilku sekund.
 - Fred? George? - Spytała cicho. Zobaczyła bliźniaków, zbliżających się do niej powolnym krokiem. W ich zachowaniu było coś dziwnego. Nie żartowali, rozmawiali zupełnie inaczej niż zawsze. Gdy dziewczyna spojrzała w oczy George'a, zobaczyła coś, czego nigdy nie chciała zobaczyć. Pustkę.
 - Chłopcy? - Spytała niemal błagalnie. Nie wiedziała co się stało, ale od razu zrozumiała, że stało się coś okropnego. Zrozumienie sytuacji bardziej dokładnie zajęło jej parę chwil. Nie mogła, nie chciała uwierzyć w swoje domysły. Kto mógłby zrobić coś tak okropnego tej dwójce? Miała ogromną nadzieję, że to wszystko to kłamstwo, kolejny żart z ich strony. Nagle oczy wcześniej wspomnianego chłopaka odzyskały dawny kolor, jednak jedyną emocją, jaką zobaczyła w nich była Gryfonka, był przerażający i tak odmienny u niego smutek.
 - Hermiona... - Szepnął, a jego ręka zadrżała. Fred nadal wpatrywał się w nią tępo. Nie odzywał się już od kilku minut.
 - Przepraszam.... Nie chcę skrzywdzić cię jeszcze bardziej. - W jego oczach zalśniły łzy, które po chwili przyozdobiły jego policzki, tworząc obraz smutku i rozpaczy. To była tylko chwila. Chwila kontroli, jaką był w stanie przejąć nad sobą w momencie bycia pod wpływem Imperiusa. Jednak ze wszystkich rzeczy, jakiekolwiek mógł zrobić, zrobił coś, co było najgorszym możliwym wyborem.
 - Przepraszam.... - Szepnął ponownie. - Obliviate.
     Srebrny strumień światła pomknął ku dziewczynie, a ta będąc w szoku nie mogła jakkolwiek zareagować. Przed jej oczami migały jej wizje ich spotkań.

**

Całą grupą przemierzali obszerny las, by po kilku minutach znaleźć się na brzegu obszernego jeziora.  Wszyscy byli podekscytowani na myśl o kilkudniowym biwaku nad jeziorem, noce pod namiotami, ogniska, na których straszne historie są normalnością. Ledwo zdążyli rzucić na ziemię swoje rzeczy, a już wskoczyli do zbiornika wypełnionego ciepłą wodą. Jedynie Hermiona i Ginny zostały, patrząc na resztę. Nieświadomie wręcz zaczęły rozmawiać na pierwszy lepszy temat. Po kilku minutach wstały, chcąc przejść się po lesie. Oddaliły się od przyjaciół dosyć daleko, jedynie sylwetka Harry'ego i Rona, którzy stali tuż przy brzegu była umiarkowanie widoczna. Nie oglądając się za siebie, szły dalej. Rozglądały się po najbliższej okolicy, zapamiętując różne ścieżki i inne drogi wyjścia stąd. Nie wiedziały, ile czasu ich nie było, więc postanowiły wrócić w stronę przyjaciół. Minęło kilka minut, a one wreszcie znalazły odpowiednią drogę, którą pokierowały się w stronę biwaku. Większość osób nadal siedziała w wodzie. Hermiona kątem oka spostrzegła Lunę, siedzącą przy Neville'u i Seamusa, wpatrującego się tępo w przestrzeń. Dwie dziewczyny postanowiły usiąść tam, gdzie były wcześniej. Hermiona zaczęła obserwować wszystkich, którzy pływali, chlapali wodą, śmiali się, czy robili cokolwiek innego. To było tak miłe, chociaż na kilka dni zapomnieć o wszystkim i tutaj tak po prostu siedzieć. Nie minęło kilka sekund, a dziewczyna pogrążyła się w swoim świecie, wpatrując się w chmury. Przerwała swoje rozmyślania, gdy poczuła, że ktoś mocno łapie ją w pasie i unosi do góry. Zaczęła się szarpać i próbować wydostać, jednak gdy usłyszała ten charakterystyczny śmiech, zrozumiała kto jest za nią. 
 - Fred? George? Ugh, nieważne który to, masz mnie natychmiast puścić! - Krzyknęła, jednak na nic były jej zmagania, gdyż nadal tkwiła w mocnym uścisku. Mimo tego, że zapewne nic nie zdziała, bo jej różdżka nadal leżała sobie na kocu, to wciąż szarpała się jak tylko mogła. Zauważyła, że Ginny także została złapana przez drugiego z jej braci i nieubłaganie blisko podchodzą do wody. Poczuła, że jej serce się zatrzymuje, kiedy chłopak nagle zaczął biec w stronę głębokiej wody. Złapała go mocno za szyję, nie chcąc upaść. Poczuła jednak, że chłopak ją puszcza,  ona chcąc nie chcąc zaczęła dusić się, machając rękami. Nie mogła wydostać się na powierzchnię i czuła, że powoli traci siły. Co mogła zrobić? Wyczuła ręce, chwytające ją w talii i unoszące ją ponad powierzchnię. Zaczęła się krztusić, łapiąc łapczywie powietrze tak, jak gdyby zaraz miała znowu znaleźć się pod wodą. Kiedy jednak to się nie wydarzyło, zaczęła się uspokajać i zobaczyła, kto stoi przed nią. 
 - George...? - Sama nie wiedziała, czy to było bardziej stwierdzenie, czy pytanie. Jednak teraz nie zwracała na to wielkiej uwagi, po prostu cieszyła się z tego, że żyje. 
  Zaraz po tym, siedziała na brzegu, przykryta kocem. Zrobiło się jej zimno, kiedy musiała puścić chłopaka i udać się samotnie na brzeg. Ginny nigdzie nie było, zapewne siedzi w wodzie, bawiąc się z resztą. Hermiona rzecz jasna nie była za to na nią zła. W końcu są tutaj po to, żeby się rozerwać. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. wszyscy zebrali się w jednym miejscu, rozpalając ognisko. Minęła godzina, może dwie, kiedy wszyscy siedzieli słuchając właśnie jednej ze strasznych historii, opowiadanej właśnie przez Seamusa. Zniżył głos, opowiadając końcówkę historii. Wszędzie panowała cisza, bo każdy chciał dowiedzieć się, jak skończy się naprawdę wciągająca historia.
 - A wtedy... Zobaczył jej ciało, wiszące bezwładnie na gałęzi jego drzewa. Był tam też napis. Ty będziesz następny. - Zakończył cichym, tajemniczym głosem. Hermiona wpatrywała się w niego, nawet nie czując tego, że ktoś za nią stoi. Nagle poczuła silny uścisk na karku i zesztywniała przerażona, nie mogąc się jakkolwiek ruszyć czy chociażby coś powiedzieć. George zaśmiał się głośno na jej reakcję i puścił ją, przysiadając się obok niej, Nic na to nie powiedziała, a jedynie prychnęła. Nie odzywała się do niego więcej tego wieczoru. 

*

Leżała na kocu, wpatrując się w gwiazdy. Kochała to, po prostu leżeć i patrzeć na nie. Usłyszała gdzieś obok siebie kroki, jednak nie przejmowała się tym zbytnio. Kiedy odwróciła głowę zobaczyła właśnie tą osobę, której się spodziewała. 
 - Cześć, George. - Powiedziała, posyłając mu lekki uśmiech. Bez słowa położył się obok niej i tak samo zaczął patrzeć w gwiazdy. 
 - Co jest w tym takiego ciekawego? - Spytał, nie patrząc na nią. 
 - Szczerze? Nie wiem. Ale czy to nie jest lepsze od bezsensownego patrzenia w ścianę, sufit, jezioro czy Merlin wie co jeszcze? - Odparła. Chłopak przyznał jej rację. W gwiazdach było coś, czego nigdzie indziej nie znajdziesz. Gwiazdy miały blask, który był przypisany wyłącznie do nich, do niczego innego. Leżeli obok siebie, po prostu patrząc w niebo. Nie odzywali się, bo to nie było konieczne. Cisza była komfortowa, obydwoje oddali się swoim przemyśleniom. Ale kto wiedział, że te przemyślenia dotyczą ich nawzajem? 

*

Molly wesoło nuciła jakąś melodię, krzątając się po kuchni. Podała obiad na stół i zaraz sama przy nim zasiadła. Cieszyła się z każdego rodzinnego obiadu, który mogła przygotować. Harry siedział obok Ginny, Ron tuż obok. Hermiona siedziała między nim a George'm. Cieszyła się z jego bliskości nawet tutaj, bo mogła po prostu z nim siedzieć. Poczuła, jak jego ręka muska jej dłoń. Bez zastanowienia splotła ich dłonie, a na jej twarzy zagościł uśmiech. Nie rozmawiali ze sobą, ale tym jednym gestem wyrazili wszystko, co do siebie czuli. 

*

Było już późno. Hermiona nie mogła usnąć. więc powoli podniosła się z łóżka i zmierzała w kierunku drzwi. Skrzypiąca podłoga robiła dosyć dużo hałasu, jednak nikt się nie obudził. Dziewczyna już po chwili stała na przeciwko drzwi w ciemnym odcieniu brązu. Cicho zapukała, a gdy usłyszała głos po drugiej stronie, postanowiła wejść do środka. Fred spał w najlepsze, a George siedział na łóżku, patrząc na nią. Jednak w tym spojrzeniu nie było radości, a tylko smutek. 
 - George... Co się stało? - Spytała szeptem. Nie chciała obudzić jego brata. 
 - Dlaczego? Dlaczego nie możemy nikomu powiedzieć? To okropne, być z tobą i nie móc nikomu o tym powiedzieć. Nie mogę tak... - Mruknął, spuszczając wzrok. Naprawdę źle się czuł z tym, że się ukrywali. Jednak rozumiał też Hermionę, która prosiła o dyskrecję. Być może sama nie była swoich uczuć pewna na tyle, żeby przyznać się wszystkim, że są razem od jakiegoś czasu. Obrzuciła go krótkim spojrzeniem.
 - Przepraszam George... To przeze mnie. Ale obiecuję Ci, że to się zmieni. - Powiedziała, patrząc mu w oczy. 
 - Ja... - Zaczęła niepewnie. Nie wiedziała, czy się zgodzi. - Mogę zostać? - Zapytała, a kiedy przez chwilę nie otrzymywała odpowiedzi, ruszyła do drzwi.
 - Zaczekaj. Proszę, zostań. - Powiedział niemal błagalnie. Hermiona z uśmiechem odwróciła się, zmierzając w jego kierunku. Położyła się obok niego na boku tak, że spała z plecami przyciśniętymi do jego klatki piersiowej i jego ręką obejmującą ją w talii. Nie minęła chwila, a usnęła z lekkim uśmiechem zdobiącym jej usta. 

*

Siedziała, wpatrując się w wirujące po parkiecie pary. Dzisiaj czuła się fantastycznie, móc oglądać wesele Billa i Fleur. Chciała wstać i pójść po coś do picia, jednak została zatrzymana przez George'a. Uśmiechnęła się, obejmując go. Nie widzieli się właściwie od początku wesela. Nie powiedział nic, tylko chwycił ją za rękę i wyciągnął na parkiet. Oparł dłonie na jej talii, przysuwając ją do siebie. Nie tańczyli, raczej kołysali się w jednym rytmie, ale to w zupełności wystarczało. Wystarczało to, że są blisko siebie.  
 - George... Kocham Cię... - Szepnęła, wtulając się w niego. 

**

   Szła ulicami Pokątnej szeroko się uśmiechając. Cieszyła się, że może tu wrócić po tak długim czasie.  Nie była tu od czasu, kiedy tuż przed wojną schronili się u Aberfortha Dumbledore'a. Pamiętała wojnę, jednak co jakiś czas dziwne przebłyski znikały. Pamiętała, że stała na Wieży Astronomicznej... A potem była ta chwila pustki, po czym zaczęła się wojna. Wygrali. Nie obyło się bez ofiar, ale wygrali. Minęły dwa lata. Dwa lata od tych tragicznych zdarzeń. Jednak teraz było lepiej. Hermiona spotkała kogoś, kogo szczerze pokochała. Mimo, że znali się tak długo, dopiero niedawno poczuli do siebie coś więcej. Tak, Seamus był tym, który uczynił ją szczęśliwą.

Weszła do sklepu, który przykuł jej uwagę. Magiczne Dowcipy Weasley'ów zawsze przyciągały dużo ludzi, teraz jednak było tu jakoś pusto. Zobaczyła tylko kilka osób, krzątających się tu i tam.
 - Hermiona? - Spytał zapewne właściciel sklepu. Był wysoki, miał lekko rozczochrane rude włosy, a jego oczy wyrażały zaskoczenia, ale i smutek.
 - Tak. Skąd wiesz, jak mam na imię? - Zapytała podejrzliwie. Nie pamiętała go, więc skąd on ją znał?
 - Ja... Ze szkoły. - Posłał jej smutny uśmiech, po czym odszedł. - Gdybyś czegoś potrzebowała, mów. Jestem George. - Powiedział jeszcze, jednak nie patrzył na nią. To za bardzo bolało.
 - Przepraszam, że cię nie znam. - Powiedziała. Odwrócił się i spojrzał na nią zaskoczony. Czemu ona go przeprasza?
 - To nie twoja wina, to ja nie wiedziałem, co zrobić, żeby się do ciebie zbliżyć. Kiedyś mi się podobałaś, wiesz? - Spytał smutno, a a jej twarzy malowała się konsternacja.
 - To miłe... Ale wiesz, ja mam narzeczonego. Już niedługo wyjdę za Seamusa. - Powiedziała, posyłając mu uśmiech, W jego oczach zalśniły łzy. Tak dawno nie widział tego pięknego uśmiechu.
 - Cieszę się. Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa. Zasłużyłaś na szczęście. - Odparł, po czym odszedł. Nie chciał jej widzieć. Nie, kiedy wiedział, co jej zrobił. Śmierciożercy nie byli łaskawi i zostawili go ze świadomością, że wyczyścił jej pamięć. Że usunął siebie z jej wspomnień. Świadomość tego, co się stało przytłaczała go. Wiedział, że być może to było ich ostatnie spotkanie.

*

Szedł przez Pokątną, zmierzając do Dziurawego Kotła. Poczuł, że musi tam być. Wszedł, zasiadając przy barze. 
 - Ognistą, dużo ognistej. Cokolwiek. - Warknął, był zły, choć nie wiedział czemu. Sięgnął po szklankę i szybko wypił jej zawartość. Potem wypił kolejną, kolejną, kolejną. Przestał liczyć, po prostu chciał zatopić swoje smutki. Nawet mu wyszło, bo przestał myśleć o czymkolwiek. Nie zwracał uwagi na nikogo. Po prostu siedział tam. Usłyszał skrzypnięcie drzwi i spojrzał w tamtą stronę. Głośno wciągnął powietrze, patrząc na drobną sylwetkę szatynki, zmierzającą w jego stronę.
 - Och, cześć George. - Uśmiechnęła się przyjaźnie, ale on się nie odezwał. Wstał i ruszył do wyjścia. Nie mógł być blisko niej.
 - Hej, zaczekaj! - Krzyknęła, jednak on był już na zewnątrz. Pomyślał intensywnie o swoim sklepie, by po chwili się tam aportować. Poszedł do mieszkania, które miał na górze sklepu i padł na łóżko, przykładając usta do poduszki, by chociaż trochę zagłuszyć krzyk wydobywający się z jego ust. Nie mógł tego znieść. Tej słabości, jaka ogarniała go, kiedy była obok.

*

W tłumie ludzi, którzy szli przez Pokątną widział ją. Stała pod księgarnią, czekając na kogoś. Zawsze by ją poznał, nawet pomimo tego, że kiedy widział ją po raz ostatni, w Dziurawym Kotle było to cztery lata temu. Sześć i pół roku. Sześć i pół roku kompletnej pustki. Nie chciał tego, ale co mógł zrobić? Jego sklep nie był już tak popularny, coraz mniej osób tam przychodziło. Martwiło to rzecz jasna George'a, jednak nie zwracał na to uwagi. Nie mógł zrobić nic z tym, że sam spadał w dół. Kiedy znowu spojrzał w stronę księgarni, jej już tam nie było. Znowu odeszła. Ale czy to jej wina? 

*

Szedł w stronę sklepu z różdżkami. Ollivander na pewno znajdzie dla niego coś dobrego. Kiedy przekroczył próg, zobaczył ją. Nie zmieniła się. Była piękna, bardzo. Poczuł, że jego serce zaczyna bić szybciej, kiedy się do niego uśmiechnęła. 
- George? Och, cześć! Tyle czasu cię nie widziałam! - Powiedziała serdecznym tonem. 
 - Cześć, Hermiono. Jak ci życie leci? - Spytał, tak o, dla podtrzymania rozmowy. 
  - Och, dobrze! Dzięki, że pytasz. A co u ciebie? - Odparła z lekkim uśmiechem. 
 - Świetnie. - Mówiąc to, fałszywy uśmiech wkradł się na jego usta. Nie było świetnie. Nie było nawet dobrze. Ale co miał jej powiedzieć? "Hej Hermiono, byliśmy razem, nie widzieliśmy świata poza sobą, ale w trakcie wojny pod wpływem Imperiusa usunąłem twoje wspomnienia o nas?" 
To by nie wyszło dobrze. 
Kiedy przyszedł Ollivander, szybko pomógł dziewczynie wybrać odpowiednią różdżkę. Kiedy już wyszła, George nie wiedział co zrobić. Kiedy zobaczy ją znowu? 

*

Były tu dziesiątki ludzi, ale on nadal widział tylko ją. Stałą na uboczu, nie patrzyła na nikogo. Chciał podejść, powiedzieć jej wszystko. Jednak nie mógł. Nie mógł tak jej skrzywdzić. Nie zasłużyła na cierpienie. Nie mogła przeżywać tego wszystkiego. Nie mógł, bo to by ją zniszczyło. 

*

Minęły lata, a oni tylko mijali się na ulicy, jak nieznajomi. Mijali się tak, jak gdyby nigdy nic dla siebie nie znaczyli. Tak, jakby nigdy nie byli dla siebie całym światem. Tylko wspomnienia George'a zostały. Za każdym razem, kiedy mijał ją bez słowa, jego serce przyspieszało. Jednak dla niej nadal był tylko nieznajomym. Nikim więcej.




*****


Teraz trochę gadania, tak tylko ostrzegam, że będzie nudno.

Okej, co mogę powiedzieć? Przepraszam? Za co? Za to, że przez prawie miesiąc nic się nie pojawiło? Zwykłe przepraszam to za mało, ale chyba nic więcej nie mogę zrobić, poza obiecaniem wam, że będzie lepiej. W środę wróciłam z wakacji, Mam nadzieję, że rozumiecie... Chciałam trochę odpocząć, chociaż oczywiście o blogu nie zapomniałam. Następny post powinien pojawić się w przeciągu tego tygodnia. Jeśli chodzi o ten post, to pisałam go od wczorajszego wieczora, czyli jak na pół dnia to całkiem niezły wynik. Jeśli kogoś interesuje, czym się zainspirowałam, to były t te piosenki: Piosenka 1Piosenka 2Piosenka 3. Jeśli ktoś chce słuchać, to właśnie w tej kolejności przy czytaniu. No nic, zapraszam do komentowania, zostawiania +1, bo to naprawdę motywuje i dziękuję, że to czytasz. 

Raven

28 czerwca 2016

George i Angelina

   Ciemne niebo przeciął błysk. Para dwudziestoletnich czarodziei patrzyła na spadającą gwiazdę, myśląc o swoim marzeniu. Wszędzie połyskiwały gwiazdy, zewsząd było słychać szum wiatru i ciche odgłosy owadów. George spojrzał z lekkim uśmiechem na swoją ukochaną. Ta noc była naprawdę fantastyczna. Od kilku godzin leżeli na puchatym kocu, po prostu patrząc w niebo. Angelina to kochała. Kochała gwiazdy, czarne niebo, światła samolotów, co jakiś czas rozświetlające ciemność. Ta noc mogła być idealna. Na razie wszystko było jak najlepiej. Niewielka polana, na której się znajdowali porośnięta była kwiatami i krzewami, uginającymi się pod ciężarem owoców.  W pewnym momencie odwrócili się tak, że patrzyli sobie wprost w oczy. Oboje mieli tęczówki w ciepłym, brązowym kolorze. Dziewczyna położyła dłoń na policzku ukochanego. Przysunęła się bliżej niego, składając na jego ustach delikatny pocałunek. Chłopak objął ją w talii, lekko się uśmiechając. Kiedy oderwali się od siebie, zobaczyli spadającą gwiazdę.
- Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie. - Powiedziała dziewczyna, wtulając się w swojego ukochanego. Bardzo cieszyła się, że może spędzić z nim ten czas. Przypomniał się jej jeden z najpiękniejszych dni w jej życiu.
  Było to może pół roku temu, Angelina została zaproszona na obiad do Weasley'ów. Trochę się stresowała, bo zdawała sobie sprawę z tego, że możenie przypaść do gustu tej rodzinie. Jednak jej obawy nie spełniły się, bo wszyscy byli dla niej mili i życzliwi. Wszyscy byli wyraźnie ucieszeni faktem, że George sobie kogoś znalazł. Kiedy wszyscy skończyli obiad, chłopak zabrał dziewczynę do swojego pokoju. Kiedy weszli, oczom dziewczyny ukazał się całkiem duży pokój w różnych odcieniach błękitu i czerwieni. Wszędzie walały się kartony z prototypami różnych nowo wprowadzanych produktów do Magicznych Dowcipów. 
Dziewczyna dawno tam nie zaglądała i stwierdziła, że chyba po tak długim czasie powinna wreszcie tam pójść. 
  George wszedł do pokoju zaraz za nią. Usiedli obok siebie na łóżku i zaczęli rozmawiać o wszystkim właściwie. George szukał kilku osób, które mogłyby pomóc mu w dalszym prowadzeniu sklepu. Angelina od razu zapewniła, że może mu pomóc. Chłopak bardzo ucieszył się na tą wiadomość, miał bowiem wcześniej nadzieję, że sama to zaproponuje. Objął ją, uśmiechając się lekko. Położyła głowę na jego ramieniu, wzdychając cicho. Bardzo cieszyła się z tego, że może być tu teraz z nim. Spojrzała mu w oczy i lekko chwyciła go za rękę.
 - Kocham Cię, George... - Szepnęła, uśmiechając się. Nie oczekiwała odpowiedzi. Chciała tylko, żeby wiedział. Poczuła się nagle znużona i po chwili oddała się objęciom Morfeusza.
 - Ja Ciebie też, Angie. - Mruknął, całując ją w czoło. Podniósł ją i w miarę wygodnie ułożył na łóżku. Zaraz po tym sam ułożył się obok niej i obejmując ją w talii wtulił twarz w jej miękkie włosy.  Po kilku minutach sam spał, mocniej przytulając się do swojej dziewczyny.


*
Ołkeej... Post pisałam właściwie przez jakieś trzydni, może nie jest jakiś genialny czy coś, ale miałam mega ochotę coś takiego dodać. Początek, patrzenie w gwiazdy pisałam sama w nie patrząc, więc stąd to "Natchnienie". Zapraszam do komentowania i mam nadzieję, że miniaturka się spodobała ;)
Raven