29 grudnia 2015

Ron i Hermiona

Molly krzątała się po domu. Przygotowania do świąt sprawiły, że w Norze panował większy niż zazwyczaj harmider. Kobieta starała się przygotować wszystko w ciągu jednego dnia, jak zawsze. Cieszyła się, gdy dostała list od syna, w którym poinformował ją, że razem z Hermioną i Harrym przyjadą na święta. Już jutro młodzi czarodzieje mieli pojawić się w Norze. Ginny  postanowiła zostać w Hogwarcie, gdyż jak to ujęła w swojej wiadomości "Ma kilka ważnych spraw".
Jej matka nie miała oczywiście nic przeciwko, jednak trochę dziwnie czuła się na myśl, że jej córki nie będzie. Jednak nie miała nawet czasu, by się tym przejąć, ponieważ miała masę rzeczy o wykonania jeszcze dzisiaj.Zabiegana nawet nie zauważyła, że nastała noc. Dopiero późną porą położyła się, od razu zasypiając.

Obudził ją szmer. Kobieta energicznie podniosła się i poszła w stronę kuchni, widząc trójkę nastolatków ciągnących swoje kufry. Uśmiechnęła się serdecznie i uściskała każdego z nich.
Przeciągnęła wzrokiem po uczniach. Harry uśmiechał się, jego bystre oczy zerkały na Hermionę, to na Rona. Wyglądał lepiej niż w momencie, gdy opuszczał Norę w wakacje. Ron był lekko przygarbiony, zamyślony  patrzył na okno, obserwując płatki śniegu, lekko wirujące na zimnym powietrzu. Z kolei Hermiona stała prosto, patrząc na panią Weasley i uśmiechając się szczerze. Molly widziała, jaka zmiana zaszła w tej dziewczynie od ich pierwszego spotkania. Na trzecim roku była to jedynie dziewczyna, która miała wiecznie nos w książkach, z napuszonymi włosami i zębami jak u bobra. Teraz zmieniła się. Gęste włosy upięła w luźny kok, z którego kilka pasem wyrwało się, opadając na bok jej twarzy. Uśmiech, jaki zagościł na jej twarzy wyglądał uroczo. Dziewczyna ledwo trzymała przed sobą kufer, aż w końcu puściła go, ustawiając bagaż przed sobą. Z kurtek nastolatków sypał się śnieg, toteż szybko zdjęli odzież wierzchnią i zawiesili ją na wieszakach. Przyjaciele wzięli swoje kufry i poszli na górę, by się rozpakować. Hermiona zajęła pokój Ginny, a chłopcy wspólnie pokój Rona. Gdy Gryfonka skończyła układać swoje rzeczy, zeszła na dół, bo pomóc pani Weasley w codziennych czynnościach. Pomogła jej przygotować śniadanie. Po posiłku dziewczyna spędzała czas razem z przyjaciółmi. Patrzyła, jak grają w szachy, eksplodującego durnia czy inne gry. Potem poszła do pokoju, by poczytać jakąś książkę. Zdecydowała, że przeczyta jedną z nowo nabytych książek. Nosiła ona tytuł "Zaklęcia a uroki". Hermiona cieszyła się na myśl o tym, że najbliższy czas spędzi jedynie w towarzystwie. Uwielbiała podczas czytania poczuć zapach pergaminu. Ten niezwykle jej się podobał. Na pierwszej lekcji eliksirów w tym roku, pamiętała ją jak dziś, gdy profesor Slughorn poprosił, by ta opisała zapach, jaki wydobywał się z eliskiru. Oczywiście tego co ona czuła nikt nie mógł kwestionować, gdyż w Amortencji czujemy nasze ulubione zapachy. Dziewczyna przypomniała sobie coś z tego dnia. Gdy powiedziała o pergaminie, jej nos poczuł coś jeszcze. Wtedy szybko skłamała, że była to pasta do zębów. Jednak to wcale nie jej zapach wtedy wydobywał się z eliksiru. Był to zapach Rona. Taki charakterystyczny dla niego. Hermiona naprawdę lubiła chłopaka,  jednak ostatnimi czasy czuła do niego coś więcej niż przyjaźń. Nie przyznała się nikomu, oczywiście. Jednak to uczucie zżerało ją od środka. Za każdym razem gdy widziała chłopaka czuła te "motylki" w brzuchu. Na początku starała się z tym walczyć,  jednak z czasem przywykła do tego "czegoś" co działo się z nią w obecności Weasley'a. Jednak dziewczyna przestała o tym myśleć, gdy usłyszała głos pani Weasley. Kobieta wołała wszystkich na obiad. Hermiona zeszła po stromych schodach na dół. Rozejrzała się, prawie wszyscy zajmowali już przy stole swoje miejsca. Także ona usiadła, posyłając uśmiech Harry'emu i Ronowi. Przez kilkanaście minut słychać było jedynie brzęk sztućców, gdy wszyscy jedli pieczeń, jaką przygotowała matka Rona. Gdy wszyscy skończyli, poruszono temat świętowania końca roku. Hermiona wraz z przyjaciółmi mieli plan. Chcieli udać się nad pobliskie jezioro i tam bawić się w tę ostatnią noc. Harry pokrótce określił swój plan, na co starsza kobieta przytaknęła jedynie. Gryfonka ucieszyła się. Chciała ten rok zakończyć zabawą. Już niecierpliwie czekała na ten jeden dzień.

Święta szybko minęły, w końcu nadszedł czas na pożegnanie roku. Wszyscy byli wyraźnie podekscytowani. Fred i George obmyślali już nowe pomysły, żarty jakie zrobią i co będą robić podczas wieczoru. Ginny z Hermioną szykowały właśnie sok dyniowy i dużo piwa kremowego, gdy przyszedł Ron. W ręce ściskał dwie butelki ognistej whisky. Dziewczyny nie protestowały, gdy chłopak spakował je do plecaka. Harry za to wziął ze sobą miękkie koce, na których będą leżeć. Gdy wszystko wydawało się być gotowe, wzięli wszystkie rzeczy i pod wieczór ruszyli w drogę. Kilkanaście minut zajęło im dojście w odpowiednie miejsce. Kiedy już tam byli, Hermiona poustawiała wszystko tam, gdzie jej zdaniem być powinno. Chłopcy na takie rzeczy czasu nie tracili i zdjąwszy z siebie koszulki wskoczyli w otchłań jeziora.
Ginny zaśmiała się, gdy zobaczyła, jak Gryfoni pod wpływem zimnej wody wyskakują z niej, upadając na trawę. Nigdzie nie było śniegu, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Dziewczyny siedziały na jednym z kocy, śmiejąc się na widok przemoczonych i zmarzniętych chłopaków. Po kilku minutach, gdy ci już się wysuszyli, wszyscy siedli obok siebie, George otwierał butelki z piwem kremowym, a Ginny wyjmowała czekoladowe żaby. Każdy dostał po butelece piwa, które szybko zostały opróżnione. W ruch poszły kolejne butelki, po jakimś czasie Fred wyjął ognistą whisky. Razem z bratem bliźniakiem upili z niej część, następnie podając ją Ronowi. Ten spojrzał tylko na siostrę, a gdy ta skinęła głową, ten zaczął pić alkohol. Następnie butelka powędrowała do Harry'ego, ten nawet nie oglądał się na nikogo i wypił whisky prawie do końca. Chciał podać trunek dalej, do Hermiony. Jednak ta przez chwilę nie chciała go przyjąć. W końcu jednak, słysząc namowy ze wszystkich stron, przyjęła od przyjaciela ognistą. Wzięła jeden łyk. Czuła, jak zaczyna piec ją gardło. Zaczęła kaszleć, jednak niktnie zwracał na to szczególnej uwagi. Szybko podała butelkę do Ginny, a ta patrzyła wyzywająco na braci, po czym opróżniła do końca butelkę. Gdy Granger zaczęła w końcu się uspokajać, zobaczyła, że Fred i George patrzą na nią i uśmiechają się wesoło. Zaraz pojawiła się kolejna ognista, teraz była pusta jeszcze szybciej. Gryfonka nie wiedziała, skąd pojawiają się kolejne butelki, jednak było ich coraz więcej. W końcu,  chyba po czwartej, odpuścili. Harry zaproponował, że mogą zagrać w butelkę. Hermiona razem z nim krótko objaśniła zasady, a gdy wszyscy się zgodzili, zaczęli grać.
Początkowo zadania nie były trudne, raz Ginny wbiegła do jeziora, Fred skakał po drzewach, Ron tańczył przytulony do pnia. Norma. Gdy butelka wypadła na George'a, Hermiona kazała mu pocałować Harry'ego. Była już tak wstawiona, że nawet nie wiedziała co mówi. Gdy Wealsey nachylił się,  całując Pottera, towarzyszyły temu głośne okrzyki i śmiech. Następnie Harry musiał tarzać się po trawie. Gdy wypadło na Rona, Złoty Chłopiec uśmiechnął się mściwie. Kazał mu pocałować Hermionę. Ten bez wahania podszedł do niej. Byli już obok siebie, gdy jego siostra zaczęła skandować "Ron, Hemiona! Ron, Hermiona!!". Gryfon objął ją, lekko muskając jej usta swoimi. Dziewczyna położyła mu rękę na policzku, kontynuując pocałunek. Słyszała głośny śmiech Freda i George'a. Pisk Ginny roznosił się echem po okolicy. Gdy się od siebie odsunęli, siedli obok siebie, kontynuując grę. Przez głowę Gryfonki przeleciała myśl, że będzie jeszcze żałowała, że jutro o tym zapomni. Ron pewnie też, jednak w tej chwili miała to gdzieś. Skoro jutro o wszystkim zapomną...  złapała chłopaka za rękę, opierając głowę na jego ramieniu. Zamknęła oczy, nie docierał już do niej żaden dźwięk, zasnęła...

Gdy obudziła się rano, strasznie bolała ją głowa. Nie pamiętała co się stało. Odkryła, że obok niej leży Ron. Przez chwilę była przerażona. Nie mogła nic sobie przypomnieć. Zobaczyła też, że w pokoju nie ma Harry'ego. Miała przeczucie, że był u Ginny. Zaśmiała się. Był to niemal histeryczny śmiech. Swoim zachowaniem obudziła Rona. Podniósł się na łokciach. Spojrzał na znajdującą się obok niego dziewczynę z zaskoczeniem. Jednak po chwili zaczął się śmiać razem z nią. W końcu jednak opanowali się,  starając się  przypomnieć sobie cokolwiek z wczorajszej nocy. Jednak nic nie przychodziło im do głowy. Nie wiedzieli, która godzina, wszędzie było cicho. Pomyśleli, że może reszta pamięta więcej. Jednak nawet nie wiedzieli, czy chłopcy z Ginny dotarli do domu. Jednak w tej chwili mieli to gdzieś. Położyli się, niemal od razu zasypiając. Jednak zanim to nastąpiło, Hermiona usłyszała ciche słowa Rona
- Chciałbym to pamiętać...  - po czym zamknął oczy. Dziewczyna nie mówiła nic, ale także by tego chciała. W końcu także ona usnęła...


Nareszcie to skończyłam. Nie wiem, kiedy pojawi się następny post, jednak póki co zapraszam do komentowania, zostawiania swoich opinii. Mam nadzieję, że się podoba.
~Raven

23 grudnia 2015

Luna i Argus

   Piętnastoletnia Krukonka przechadzała się długim hogwarckim korytarzem. Zmierzała właśnie do gabinetu profesora Slughorna. Uważała to za bardzo miłe, że Harry zdecydował się zaprosić ją na przyjęcie bożonarodzeniowe.Gdzieś tam w głębi czuła coś więcej do Złotego Chłopca, jednak nie powiedziała mu tego. Bo po co? Pewnie by ją wyśmiał. Nie chciała tego, więc to uczucie zostawiła dla siebie.
Stała już prawie przy drzwiach, gdy zobaczyła idącego w jej kierunku Gryfona. Wyglądał świetnie w szacie wyjściowej. Luna natomiast miała połyskującą srebrną sukienkę, na rękach pobrzękiwały cienkie bransoletki. Nie rozstała się ze swoimi kolczykami-rzodkiewkami, które wisiały, niemal muskając jej ramiona. Długie blond włosy zostawiła rozpuszczone, falami opadające na jej plecy, okrywając ramiona.
Potter zmierzył ją długim spojrzeniem, uśmiechając się lekko. Po chwili wspólnie weszli do gabinetu nauczyciela. Horacy stał do nich odwrócony, jednak na dźwięk skrzypiących drzwi spojrzał za siebie, na  początku z lekkim strachem, jednak gdy zorientował się, kto za nim stoi uśmiechnął się serdecznie.
Objął chłopaka ramieniem, dziewczyna zaś rozejrzała się ciekawie po pomieszczeniu. Był to chyba największy pokój nauczycielski ze wszystkich, które widziała. Wszędzie kręcili się uczniowie.
Byli z różnych domów, w różnym wieku. Jednak dziewczynie nie robiło to jakiejś zbytniej różnicy.
Usiadła na miękkim fotelu, oczekując przyjścia Harry'ego. Jednak ten nie nadchodził. Po kilku minutach zobaczyła go, jak rozmawia z Hermioną. Lunę coś ukuło w serce. Jakby ktoś wbijał tam małe szpilki, które wchodzą coraz gołębiej, sprawiając coraz większy ból. Dziewczyna wstała. Nie chciała tu dłużej zostawać.
Jednak jej uwagę przykuło wydarzenie odbywające się tuż przy drzwiach. stał tam szkolny woźny, Argus Filch, szarpiący Dracona Malfoy'a. Spojrzała na Ślizgona. Był on jej zdaniem dość pokrętną osobą.
No cóż, fakt, nie znała go, jednak widziała w jego oczach, że skrywa pewną tajemnicę.
Swój wzrok skierowała teraz na trzymającego go Filcha. Był on szkolnym postrachem wielu uczniów.
Jednak Luna widziała w nim kogoś innego. Słysząc szkolne plotki dowiedziała się, że ów mężczyzna jest charłakiem. Było jej żal woźnego. Uważała, że nikt, nawet on nie zasługuje na takie coś.
Myślała, że warto dać mu szansę, być może Argus wcale nie jest złym człowiekiem.
W momencie, gdy zapatrzyła się na Filcha, ten spojrzał na nią. Jej rozmarzony wzrok skierowany na niego zezłościł go. Ta bezczelna dziewucha wpatrywała się w niego jak w obrazek. Podszedł do niej i mocno szarpnął ją za ramię. Nie patrząc na nikogo, bez słowa wyszedł, ciągnąc za sobą Krukonkę.
Lunę rozbolało ramię, jednak nie odzywała się, a jedynie w milczeniu podążała za charłakiem.
Gdy dotarli wreszcie do jego gabinetu, ten usiadł wściekły za biurkiem, piorunując dziewczynę spojrzeniem.
 - Lovegood! Wpatrujesz się we mnie jak w obrazek, ty nędzna dziewucho!!
- Panu się tylko wydaje, panie Filch. Może to przez Krabiaki ? - mruknęła w zadumie. Zamyśliła się. To faktycznie mogły być one.
- Kra co? - spojrzał na nią zdezorientowany. Wiedział, że Krukonka często wymyśla jakieś nieistniejące stworzenia, jednak teraz pomyślał o tym głębiej. Na swój sposób jej zachowanie, ta fascynacja magicznymi stworzeniami były interesujące. Zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział cicho
 - Co to są, te całe krabiaki ? - poczuł się dziwnie, pytając uczennicę o takie rzeczy. A ona zaczęła wyjaśniać monotonnym głosem
 - Krabiaki są stworzeniami, tak malutkimi... Są wszędzie. Wchodzą do głowy i mieszają. Sprawiają, że zaczynają nam się wydawać różne rzeczy. Nie są jednak bardzo groźne. A jedynie czasami przeszkadzają, jeśli mają na to ochotę. - Argus w milczeniu słuchał jej wypowiedzi. Uśmiechnął się pod nosem. 
Ta dziewczyna miała zdolność do dziwnych wyobrażeń. Jednak postanowił słuchać dalej.
Pytał o różne stworzenia, a Luna z zapałem opowiadała o nich. Woźny nawet nie zauważył, że było już grubo po ciszy nocnej. Lovegood również spojrzała na zegarek. Szybko pożegnała się z woźnym, odchodząc do Pokoju Wspólnego Krukonów. Filch położył się spać. Kto by pomyślał, że znienawidzony przez uczniów mężczyzna padnie urokiem nastoletniej Krukonki? Jeszcze postara się, aby Luna to zobaczyła. 
Nikt nie wiedział, że piętnastolatka spędziła cały wieczór, a nawet kawąłek nocy w gabinecie woźnego.
Nikt nie przejmował się tym, jednakże dziewczynie na długo zapadło w pamięć to spotkanie...

  *****


Skończyłam! To opowiadanie dedykuję mojej przyjaciółce, Oliwii, która podrzuciła mi pomysł na ten tekst.
Dziękuję za czytanie, zapraszam do komentowania, zostawiania swoich opinii i znikam pisać kolejne miniaturki. 

~Raven 

19 grudnia 2015

Wielka świąteczna masakra cz.1

Święta w Hogwarcie...
Ach... Ten zapach sosen i roznoszący się aromat piernika...
Uczniowie spędzali właśnie poranek jedząc ostatnie śniadanie, nim wyjadą do domów, by spędzić tam czas z rodziną.
Harry jadł tosta, zerkając co chwila w kierunku stołu Krukonów. Wyszukiwał w tłumie pewnej osoby... Jednak nigdzie jej nie spostrzegł. A szkoda...
Nagle zza stołu nauczycielskiego wstał profesor Dumbledore. Ach, Dumbledore... Czarodziej znający smak sławy i porażki, zawodu i miłości. Jego historia nie była do końca znana. Tylko nieliczni wiedzieli więcej. Jednakże czarodziej nikogo nie dopuścił do swojego umysłu całkowicie.
Zaczął swoją przemowę. Dla niektórych byłaby ona zapewne nużąca, bez sensu. Jednak młody czarodziej patrzył na profesora z niemą fascynacją. Albus zdecydowanie był dla chłopaka wzorem do naśladowania. Nastolatek, mimo młodego wieku wiele wiedział o Dumbelodore'ze.
Było tak chociażby za sprawą spotkań, jakie Harry regularnie odbywał z nauczycielem, by zagłębiać się w świat Toma Riddle'a. Zwykły nastolatek, chłopak tak niepozorny... Aktualnie tak wielki czarodziej. Potter zamyślił się.
Mimo wszystko czuł wobec Voldemorta pewien podziw. Nie przyznał się do tego nikomu, naturalnie. Jednak w głębi duszy i w sobie, Gryfon czuł namiastkę Slytherina. Jednak nikomu o tym nie powiedział. Bo to i tak nic by nie zmieniło, a Harry straciłby swoją reputację. Z rozmyślań wyrwał go głos Hermiony. Ta chciała, by Harry poszedł z nią do Sali Wyjściowej. Złoty Chłopiec rozejrzał się po sali. Faktycznie, niewiele osób zostało przy stołach, kończąc śniadanie. Chłopak podnosił się już z miejsca, gdy drogę zagrodził mu Draco Malfoy. Nastoletni Ślizgon patrzył na Pottera z pogardą. Uśmiechnął się złośliwie i warknął 
 - O Potter, ty i twoja szlama wyjeżdżacie? Jedziecie z Weasley'em do jego nory? - Ostatnie słowo wypowiedział z czystą nienawiścią, po czym dumnie ruszył przed siebie. Kilku Krukonów patrzyło znad książek na rozgrywającą się przed nimi scenę. Także dwóch Puchonów, którzy jeszcze zostali w Wielkiej Sali obserwowali poczynania chłopaków. Harry był wściekły. Nie mógł pozwolić na to, żeby jakiś tam Malfoy obrażał jego przyjaciela. Fakt, że Rona nie było już w sali nic nie zmieniał. Stół nauczycielski także był pusty, toteż w pomieszczeniu zostali sami uczniowie. 
Potter wyciągał już różdżkę, chcąc rzucić zaklęcie na Ślizgona. Draco był odwrócony, nie widział promienia światła, jakie zmierzało w jego kierunku. Jednak znajdująca się przy nim Pansy Parkinson w porę odwróciła się. Patrząc na różdżkę, szybko odepchnęła przyjaciela na bok. Ten prawie upadł, jednak złapał równowagę w ostatnim momencie. Wszyscy w sali patrzyli oniemiali, jak promień trafia w drzwi, które po chwili zamknęły się z hukiem. 
Zapadła grobowa cisza, podczas której każdemu przez głowę przeleciało milion myśli. 
Nagle wszyscy podbiegli do drzwi, tłukąc w nie z całych sił, próbując je otworzyć zaklęciami, robiąc co się da. Jednakże nic nie poskutkowało. I tak uczniowie zostali uwięzieni w sali. Nie wiedzieli, czy ktokolwiek znajdował się po drugiej stronie, by pomóc im. Nic się nie działo. 
Wśród uczniów zapanował chaos. Hermiona trzymała Harry'ego kurczowo za ramię, wpijając mu paznokcie w rękę. Ten nie wiedział nawet co powiedzieć. Właśnie zamknął się w Wielkiej Sali z Hermioną, Malfoy'em, Pansy, Luną, Cho, Cedrikiem*, Ernie'm, Mariettą i Blaise'm. 
Coś jeszcze? 

* - W mojej oto wersji Cedrik żyje.

Hahaha! Więc wracam!! I tak oto rozpoczyna się "Świąteczna Masakra". Opowiadanie będzie podzielone na części. Zapraszam do komentowania i czytania. Mam nadzieję, że się podoba, do Wigilii Bożego Narodzenia postaram się napisać drugą część (będą 3 lub 4 części). Tak więc powracam do pisania, mam wenę i zaraz zabieram się do dalszego pisania. Tak więc no. Zapraszam jeszcze raz i tekst zostawiam do oceny Wam.

~Blue Raven

10 grudnia 2015

Przerwa?

No witam...
Jak zauważyliście ostatnio na blogu niewiele się dzieje.
Problemy dają o sobie znać. Ostatnimi czasy po prostu nie mam czasu pisać. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą przerwę. Nie będzie ona szczególnie długa. Potrzebuję czasu, a jak już wszystko się poukłada to niebawem wrocę do pisania. Przepraszam i obiecuję, że już niedługo wrócę.

~Blue Raven

29 listopada 2015

Petunia i Lily

Petunia rzuciła się na łóżko. Słone łzy spłynęły po jej policzkach. Przez chwilę nastolatka nie ruszała się z miejsca. W końcu po jakimś czasie jednak podniosła się i wzięła głęboki wdech. Musiała sobie wszystko poukładać.
Dwa dni temu do domu z Hogwartu wróciła Lily. Starsza z sióstr bardzo tęskniła za czarownicą. Pomimo, że się do tego nie przyznawała, to bardzo fascynował ją świat magii. Oczywiście nikomu o tym nie powiedziała. Pamiętała jeszcze, gdy jako jedenastolatka napisała list do profesora Dumbledore'a z prośbą o przyjęcie jej do szkoły magii i czarodziejstwa. Jednak ten nie zgodził się na pobyt mugola w szkole, co dziewczyna musiała znieść z ciężkim sercem. Potem poczuła, jak ziarenko złości kiełkuje w niej, gdy siostra po prawie rocznej nieobecności wracała sobie, jak gdyby nigdy nic.  Jednak tęsknota za nią zawsze zwyciężała, toteż gdy młodsza z dziewcząt przekraczała próg domu, jako pierwsza witała ją Petunia. Jednak gdy witały się dwa dni temu coś się zmieniło. To było inne uczucie niż dotychczas. Poza tęsknotą były również inne emocje. Jakby bardziej niż do rodzinnej przyjaźni zbliżone do... zauroczenia? Mugolka naprawdę nie wiedziała, jak określić to coś, co towarzyszyło jej, gdy przytulała swoją siostrę. Te motylki w brzuchu, przyjemne uczucie jakie docierało do niej pod wpływem czarownicy. To wszystko mogłoby złożyć się w jedną logiczną całość. Jednak małą przeszkodą był fakt, że były siostrami... 
Ona wiedziała, że tak nie może być. To wszystko było złe. Ona musiała pozbyć się tego uczucia.
Ale jak zrobić coś takiego?
Nie wiedziała, czy będzie w stanie tak od razu zapomnieć o siostrze. Ech, ale o czym mowa...
Lily nie zrozumie. Petunia nawet nie była do końca pewna tego, co czuje.
Nie chciała z nią o tym rozmawiać. Przecież to by tylko przysporzyłoby jej problemów. Dziewczyna postanowiła zdusić w sobie to uczucie. Musi to zrobić.
Mugolka postanowiła wybrać się na spacer. Gdy wyszła z domu, niemal od razu skierowała się w swoje ulubione miejsce. Było to dość niedaleko, raptem kilka minut drogi dzieliło jej dom od tego miejsca.
Wreszcie stanęła na niewielkiej polance. Wokół słyszała śpiew ptaków, szum wiatru. Jej uwagę przyciągnęła cicha rozmowa, prowadzona, jak się okazało, przez jej siostrę. Petunia podeszła bliżej. Lily rozmawiała ze Snape'em...
Dziewczyna  nie lubiła go już od początku. Wydawał jej się okropny. Fakt, sprawiał też, że dziewczyna bywała zazdrosna o siostrę. Wydawało jej się nawet, że chłopak wie o jej uczuciu. Jeśli tak, to miała kłopoty. Ale cóż...
Gdy mugolka podeszła bliżej usłyszała strzępki rozmowy czarodziei. W jednym momencie Snape pytał o nią. Lily jedynie wzruszył ramionami i mruknęła coś nieznacznie. Jednak starsza z dziewczyn usłyszała tyle, że jej wystarczyło. Pobiegła szybko w kierunku domu. Nic nikomu nie mówiąc weszła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Oparła się o nie i zsunęła się na podłogę. Ukryła twarz w dłoniach. Łzy zaczęły płynąć po jej twarzy. Dlaczego to ona miała takiego pecha? Dlaczego jej własna siostra tak ją zraniła?
Dlaczego...?

Ech... No jestem tu :D opowiadanie takie sobie, mam nadzieję że może być. No to zapraszam do komentowania.

~Blue Raven

Severus i Lily

    Po egzaminie wszyscy byli wycieńczeni. Jedynie kilku niewzruszonych uczniów nadal siedziało z nosem w książkach. Pośród tych osób znajdował się Severus Snape. Piętnastolatek opierał się wygodnie o drzewo, studiując podręcznik do transmutacji. Czytał właśnie bardzo ciekawy rozdział dotyczący transmutacji ludzkiej i zwierzęcej, gdy usłyszał kroki tuż obok siebie. Obok niego stał James Potter, Gryfon z jego roku. Wpatrywał się w Ślizgona z nutą pogardy.
- No co jest, Smarkerusie?  - warknął na tyle głośno, że większość uczniów spędzających czas na błoniach skierowała na nich wzrok. Snape z całego serca nienawidził Pottera, zadufanego w sobie dupka, który poza sobą nie widział świata. Chłopak postanowił działać. Podniósł się i szybko użył zaklęcia niewerbalnego. Gdy James odwracał się, akurat Sectumsempra trafiła w niego, robiąc nacięcie na jego policzku. Chłopak szybko rękawem przetarł krew spływającą z rany i wściekły krzyknął coś niezrozumiałego. Chwilę potem Severus zwisał nad nim do góry nogami. Ślizgon nieporadnie machał chudymi nogami. Różdżka gdzieś mu wypadła, nie miał się nawet jak obronić. Potter, chcąc jeszcze bardziej upokorzyć chłopaka, wyczarował różnokolorowe bańki, które zaczęły wydobywać się z ust Snape'a. Ten zaczął się dusić, do tego nadal zwisał nad ziemią. Brak powietrza szybko dał o sobie znać. Zaczęło mu się robić słabo. Po chwili usłyszał głos dziewczyny. Tak dobrze mu znany ciepły ton Gryfonki teraz przesycony był najwyższą pogardą na jaką było ją stać.
Nie słyszał nawet do końca, co mówiła. Jednakże poczuł, że opada powoli na grunt. 
Zamglonym wzrokiem ujrzał górującą nad nim sylwetkę. James patrzył na niego, śmiejąc się.
 - Masz szczęście, że Evans tu była, Smarku. - Po czym kopnął go i odszedł wraz z resztą Huncwotów. Severus powoli i niezdarnie podniósł się, patrząc w oczy Gryfonki. Były piękne...
Ta chciała coś powiedzieć, jednak on warknął tylko
 - Nie potrzebuję twojej pomocy, ty głupia szlamo... - Odszedł.
Po prostu najzwyczajniej w świecie zostawił ją i poszedł w kierunku zamku. 
Lily poczuła się, jakby ktoś ją uderzył. Serce podskoczyło jej do gardła, zdusiła w sobie łzy i pobiegła w przeciwną stronę. Skierowała się do chatki Hagrida, gdzie spędziła następne godziny. 
 Tymczasem Ślizgon błąkał się bez celu po Hogwarckich korytarzach. 
Żałował tego, co powiedział, jednak nie mógł się do tego przyznać. Przecież był z domu samego Salazara. W tym domu nie można było okazywać słabości. Traciło się przez to szacunek, jaki musiało się uzyskiwać przez lata. Więc chłopak chodził z miejsca w miejsce, niekiedy strasząc młodszych uczniów kręcących się na jego drodze. 
Wreszcie dotarł na jakiś pusty korytarz. Wyglądał na taki, po którym nikt nie chodził.
Uczeń zauważył ławkę, samotnie stojącą pośród czterech ścian. Nigdzie nie znajdowały się nawet żadne drzwi, które mogłyby prowadzić ku jakiejkolwiek sali. Poza ławką w kącie stała jedynie niska szafka. Snape podszedł do niej. W szafce była szuflada, którą ostrożnie otworzył. W środku znalazł jedynie coś w rodzaju... Figurki? Chyba to określenie najlepiej pasowało do tego obiektu. 
 Przyjrzał się przedmiotowi. Była to postać. Stojąca prosto kobieta. Dopiero po chwili Severus zauważył pewien przerażający szczegół. Figurka miała długie, lekko falowane włosy, opadające kaskadami na plecy. Blada twarz pokryta była złotymi piegami, a czymś, co zwracało uwagę, na pewno były też oczy. Zielone, tak intensywnie, jak w kolorze wiosennej trawy. Ręce były ułożone w serce. A z niego wystawała mała kartka. Ślizgon wyciągnął ją, uważnie czytając tak krótką treść 
"To, czego chcesz jest tutaj...". Co to mogło znaczyć ? Mimo tak krótkiej wiadomości, była ona dość niezrozumiała. Jednakże po kilku minutach myślenia, zrozumiał. To, czego chcesz... Proste. 
Wtedy uderzyła go myśl. Wcześniej, wydawała mu się odległa, jakby nieosiągalna. Nie wierzył, że to może być prawda. Czy on ją...? 
Czy on ją kochał? Czy to mogła być prawda? 
Nawet jeśli tak, to wiedział, że po tym, co dzisiaj odstawił nie miał u niej szans.  Zrozumiał swój błąd dopiero wtedy, gdy było już za późno. Uderzyło go to tak mocno, jakby dostał w twarz. 
Ta mała, ruda dziewczyna była jego miłością. A to dotarło do niego wtedy, kiedy ją stracił.
To taka ironia. Ona go lubi, on nie wie co czuje.
On ją kocha, ona go nienawidzi. 
Tak już bywa... 
Jednakże Severus Snape już do końca życia nie zapomniał uczucia, jakie towarzyszyło mu w towarzystwie Lily Potter. 
Prawdziwa miłość jest wieczna...


*****


Wooow. Wróciłam! Opowiadania chyba może być. Tekst z dedykacją dla Klaudii. Jakoś tak lekko mi się to pisało. 
To był pierwszy raz, kiedy to pisałam, ale mam nadzieję, że nie wyszło tak źle. 
No to zapraszam do komentowania. 

~Blue Raven

25 listopada 2015

Bill i Fleur

    Bill stał obok swojej matki, oczekując Harry'ego. Nie mógł uwierzyć, że raptem czternastoletni chłopak dostał się do Turnieju Trójmagicznego. Sam pewnie nie zgłosiłby się, wierzył też Gryfonowi, że sam nie wrzucił kartki do Czary Ognia. Wtem drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia weszło czworo czarodziejów. Jako pierwsza weszła reprezentantka francuskiej szkoły Beauxbatons. Przyjrzał jej się. Z pewnością była piękna. Długie blond włosy opadały delikatnymi falami na jej plecy. Była dość wysoka i szczupła. Zauważył, że jej oczy kierują się ku niemu. Na ustach dziewczyny zagościł delikatny uśmiech. Obejrzała się raz jeszcze na młodego mężczyznę. On również uśmiechnął się szybko, jednak gdy zobaczył, że w jego kierunku zmierza Złoty Chłopiec, odwrócił się, nie pokazując żadnych emocji odnośnie Francuski. Przez jakiś czas prowadzili nieobowiązującą rozmowę. Potem jednak rozpoczęli temat konkursu, na co Harry widocznie się zestresował. To było już ostatnie, trzecie zadanie. Już niedługo okaże się, kto jest najlepszym czarodziejem spośród czterech uczniów. Bill już po chwili zrozumiał, że kompletnie nie interesuje go, co mówi do niego Gryfon. Zdecydowanie ciekawszym dla niego tematem do rozmyślań była Fleur. Starał się oczywiście tego nie okazywać, jednak co chwilę zerkał w jej stronę. Ona również co jakiś czas odwzajemniała wzrok, a na jej twarzy pojawiał się delikatny uśmiech, gdy ich spojrzenia krzyżowały się. Nie, żeby mu to przeszkadzało... Uśmiechnął się pod nosem. Stwierdził, że przy najbliższej okazji postara się z nią porozmawiać. Jak się okazało nie musiał długo czekać. Gdy razem z Molly i Harry'm wyszli z pokoju, by udać się na spacer, Bill w pewnym momencie zawrócił, zmierzając do Hogwartu. Póki co, nigdzie nie znalazł dziewczyny. A szkoda...
Jednak w pewnym momencie zauważył dziewczynę, samotnie idącą ku drzwiom szkoły. Wysokie wrota otworzyły się, a uczennica weszła do środka. Bill bez zastanowienia poszedł za nią.
W końcu po kilku minutach szedł równo z nią. Starał się w miarę logicznie zacząć rozmowę. Reprezentantka najpierw z dystansem podeszła do młodego mężczyzny, jednak z czasem coraz śmielej z nim rozmawiała. Oczywiście Fleur nigdy pewności siebie nie brakowało, co teraz zauważył i chłopak. W końcu idąc tak nawet  nie zauważył, że coraz bliżej wieczoru, a co za tym idzie, coraz bliżej ostatniego zadania.
W końcu pożegnali się, a Fleur poszła przygotować się do zadania. 
Chłopak znalazł swoją matkę, po czym razem z nią udał się na trybuny, normalnie służące do obserwowania rozgrywki Quidditcha. Znaleźli dobre miejsca i zobaczyli, jak reprezentanci szkół podchodzą do wysokiego żywopłotu, później nauczyciele zaczęli udzielać im wskazówek. Na trybunach pojawiało się coraz więcej osób. W końcu po kilkunastu minutach turniej rozpoczął się. Czwórka czarodziei wbiegła do labiryntu, a Bill zastanawiał się tylko, co stanie się z dziewczyną...


*****


- Och, Bill... - Fleur oparła się o szeroki tors mężczyzny. Leżeli wspólnie na kanapie. Nareszcie mogła powiedzieć, że Bill Weasley jest jej mężem. Co więcej, mieli swój własny dom. Muszelka prezentowała się uroczo, wznosząc się przy brzegu morza. Siedzieli w salonie, leniąc się. Mieli teraz dużo wolnego czasu. Od ich wesela,  a co za tym idzie, ataku Śmierciożerców minęło dużo czasu. Para dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że już niedługo nadejdzie ostateczna bitwa. Starali się o tym nie myśleć,  jednak jasne było, że czas wojny zbliża się nieuchronnie. 
Jednak póki co cieszyli się wzajemnym towarzystwem. Chcieli odizowlować się od wszelakich problemów czekających ich za drzwami bezpiecznego domu. Ale taki stan nie mógł trwać wiecznie.
Chociaż... Skoro mieli chwilę dla siebie...
Młoda kobieta przysunelła się bliżej męża. Odchyliła lekko głowę  w tył, po czyma poczuła, jak jej usta trafiają w policzek Billa. Szybko odsunęła się jednak, patrząc mu drapieżnie w oczy.
- Bill... Jak chcę ci... - Mruknęła, przusuwając się do niego. Jej nie do końca wyuczony angielski brzmiał słodko w połączeniu z francuskim akcentem. Fleur oplotła swoje ręce wokół jego szyi. Przysunęła swoją twarz do niego tak, że stykali się czołami i nosami. Wyglądali ze sobą uroczo. Zdecydowanie do siebie pasowali. Uzupełniali się, potrzebowali, byli dla siebie wsparciem. Były takie momenty, że parę nachodziły wątpliwości, czy aby na pewno dobrze zrobili, że ze sobą są. Ale po jakimś czasie nie musieli pytać. Zrozumieli, że są dla siebie stworzeni. I od tamtego czasu nic nie było w stanie ich rozdzielić...


No więc witam. 
Naprawdę dobrze, że dałam radę to napisać.  Notatka  z dedykacją dla Kasi. Mam nadzieję, że wyszło jakoś w miarę do przeczytania. 
Zapraszam do komentowanią.

~Blue Raven 

21 listopada 2015

Ron i Lavender

   Mecz Quidditcha zakończył się pomyślnie. Gryfoni wygrali, wprawiając większoć uczniów w dobry nastrój. A największe zasługi przypisywano Ronowi.
Weasley z chęcią przyjmował wszystkie pozytywne słowa.
Teraz trwała impreza w Pokoju Wspólnym. Prawie wszyscy skandowali nazwisko chłopaka, a ku uciesze obrońcy, także dziewczyny nie szczędziły słów na jego temat. Szczególnie Lavender brała udział w rozmowach na jego temat. Napewno mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie...
Widząc, że dziewczyna go obserwuje, mrugnął do niej. Nie trzeba było nic mówić. Podbiegła, rzucając mu się na szyję. Ron poczuł, jak jej usta przywierają do jego warg. Objął ją w talii, przysuwając się bliżej. Słyszał brawa i okrzyki dobiegające od reszty osób. Chcąc pokazać swoją odwagę, puścił Lavender, po czym powiedział na tyle głośno, żeby słyszeli go wszyscy w Pokoju Wspólnym. 
- Noo... Lavender. Może znajdziemy jakieś przestronne miejsce? - Większość osób skierowała na nich swoje spojrzenia. Ron chwycił jej nadgarstek, po czym skierowali się do wyjścia z Pokoju Wspólnego.
Gdy byli już za portretem Grubej Damy, dziewczynę ogarnął niepohamowany śmiech. Niemal zwijała się, a jej dźwięczny głos rozchodził się echem po korytarzu.
Po kilku minutach drogi znajdowali się naprzeciw drzwi prowadzących do Pokoju Życzeń. Gdy weszli do środka, ich oczom ukazała się bogato zdobiona sypialnia. Dominował intensywnie czerwony kolor, tworząc dobrany zestaw wraz z czarnymi akcentami.
Ron objął Lavender w talii, prowadząc ją do ogromnego łóżka znajdującego się na środku pomieszczenia. Dziewczyna potknęła się, upadając na miękkie łóżko. Ron przygniótł ją swoim ciężarem, ale nie przejmowali się tym zbytnio. Chłopak jedynie podparł się na łokciach. Pochylił się, składając namiętne pocałunki na jej ustach, szyi, obojczykach i ramionach. Nie wiedział, czy dobrze robi, jednak Lavender w żaden sposób nie pokazywała swojej niechęci. Wręcz przeciwnie, pod wpływem jego ust wygięła swoje ciało w łuk, jęcząc przy tym rozkosznie. Słysząc jej głos, chłopak postanowił kontynuować swoją zabawę. Lekko zacisnął zęby na szyi Gryfonki, utrzymując się w tej pozie przez chwilę. Gdy odsunął się, zobaczył czerwony ślad, będący pamiątką tych przeżyć. W pewnym momencie dziewczyna wpiła paznokcie w jego ramiona, czując jego dotyk. Nie chciała pozostawać bierna. Zaczęła ściągać z Rona koszulkę. Chwilę potem ta leżała na podłodze, a chłopak zaczął rozpinać guziki od jej koszuli. Nieco zirytował się, widząc jak dużo ich jest. Jednak ta szybko znalazła się tuż obok ubrania Gryfona. Kontynuowali swoją zabawę, a gdy ich rozpalone ciała dzieliła tylko naga skóra, wszelkie myśli, obowiązki i wszystko inne odeszło w niepamięć. Pragnęli się na swój sposób...
W końcu, zmęczeni, jednakże szczęśliwi usnęli w swoich objęciach.

- Mon Ron? - Chłopaka ubudził szept dziewczyny. Powoli rozchylił powieki, lustrując ciało Lavender. Obserwował każdy jej ruch, gdy przysuwała się do niego, by złożyć na jego ustach słodki pocałunek. Trwał on tylko chwilę, był jednak dla Gryfona świetną pobudką.
- Mógłbym budzić się tak każdego dnia... - Mruknął tylko, obejmując ją. Taka pobudka z pewnością spodobała by się nie jednemu chłopakowi. Bo kto nie chciałby budzić się w ramionach upragnionej osoby?

Tak, tak wiem. Długo nie pisałam, ale chciałam napisać przynajmniej jednego, nawet tak krótkiego posta. Być może jeszcze przez ten tydzień pojawi się jeden post, może dwa. Ale potem wrócę do regularnego pisania. No to tyle, zapraszam do komentowania, wiem, że post krótki, ale pisałam go tylko przez dzisiejszy wieczór, więc może jakoś ujdzie...

~Blue Raven

16 listopada 2015

Cho Chang - Z pamiętnika Krukonki

16 kwietnia, 1993 rok.
Drogi Pamiętniku!

Po ostatnim meczu Quidditcha ciągle boli mnie ręka. Mam nadzieję, że nic mi się nie stało...
Graliśmy z Gryfonami, a ja dopiero od tego roku jestem szukającą. Mam nadzieję, że całkiem dobrze mi poszło. A poza tym...
Szukający Gryfonów... Harry Potter. Chłopiec, który przeżył... Tyle się o nim nasłuchałam. W rzeczywistości, choć za wiele z nim nie gadałam... No dobra wcale. Jednak wydawał się całkiem miły. Może któregoś dnia uda mi się z nim zagadać?
Mam nadzieję, że nie zrozumie mnie źle. Naprawdę mógłby być z niego dobry chłopak. Ale o czym mowa...
A z resztą... Pewnie w Gryffindorze jest mnóstwo dziewczyn które mu się podobają. Napewno nie poleci na taką brzydulę jak ja.
Może to głupie, ale naprawdę mi się spodobał. Ale nic z tego nie będzie...
Przyzwyczaiłam się do uczucia, że wszystko się wali...
Był czas, kiedy przestałam wierzyć, że miłość istnieje. To było niedawno, raptem niecałe półtora roku temu.
W święta, kiedy byłam w trzeciej klasie... Pojechałam do domu. I teraz żałuję... Pamiętam to jak przez mgłę... Kiedy było tak spokojnie dowiedziałam się, że podczas mojej nieobecności moja rodzina się rozpadła. Gdy weszłam do domu... Była w nim tylko mama, siedząca smutna przy stole. Na początku nie wiedziałam o co chodzi, jednak ona wytłumaczyła mi, że dla niej miłość już nie istnieje...
Tego dnia przestałam wierzyć w to uczucie. Jednak dzisiaj poczułam "to coś". To było fantastyczne uczucie. Kiedy weszliśmy na boisko, zobaczyłam, jak Harry mi się przygląda. Nie wiedziałam jak na to odpowiedzieć. Uśmiechnęlam się, ale to za mało. Mogłam zrobić coś więcej, ale byłam tak zajęta swoimi własnymi uczuciami, że nie byłam w stanie zareagować. Mogłabym też zastanowić się, co tak naprawdę czułam, gdy go widziałam. No cóż, na początku, poczułam te "motylki ", potem przyjemny dreszcz...
Po prostu było jakoś lepiej... Ale czy to mogłabyć miłość od pierwszego wejrzenia ? Muszę się zastanowić...

8 grudnia, 1994 rok.
Drogi Pamiętniku!

Dzisiaj Cedrik zaprosił mnie na Bal Bożonarodzeniowy! Jestem bardzo szczęśliwa, bo z Cedrika jest serio super chłopak. Ale czasem zastanawiam się... To może być dziwne... Bo chyba wolałabym, żeby to Harry mnie zaprosił. Chociaż Cedrik jest bardzo miły i w ogóle. Ale co jakiś czas myślę o Harrym. Mam nadzieję, że za jakiś czas zobaczy we mnie kogoś więcej. W końcu to ja, Cho Chang, a nie pierwsza lepsza Krukonka, tak? Hmmm... Muszę popracować nad skromnością... No ale to jest teraz nieważne. Zaczęłam już myśleć o mojej sukience. Przecież skoro idę z takim przystojniakiem to nie mogę wyglądać gorzej! Ale wszystko da się zrobić. Zastanawiam się jeszcze nad fryzurą, może jakiś ładny kok? Chociaż nie... Chyba jednak postawię na rozpuszczone włosy. Mam dylemat! Po prostu nie mogę doczekać się Balu!!!

19 grudnia, 1994 rok.
Drogi Pamiętniku!

Kiedy skończyłam lekcje, podszedł do mnie Harry. Nie byłam pewna o co mu chodzi, jednak okazało się, że chciał zaprosić mnie na bal!
Zrobiło mi się miło i w ogóle, ale też trochę smutno, bo chciałam z nim iść, ale już umówiłam się z Cedrikiem... Przykro mi było, gdy musiałam mu odmówić... No, ale i tak idę na bal z jednym z największych szkolnych przystojniaków, więc chyba powinnam się cieszyć, tak?
W każdym razie chciałam iść z Harrym... Ale skoro już się zgodziłam, to spędzę fantastyczny wieczór z Cedrikiem. Przynajmniej taką mam nadzieję. Mam już sukienkę, jest naprawdę śliczna. Nie wiem tylko, jak uczesać włosy! Och, a to takie ważne! Przecież fryzura musi pasować do sukienki. No ale mam jeszcze te pięć dni, muszę coś wymyślić. Coraz bardziej czekam na bal, szczególnie, że uczestnicy turnieju z parami otwierają całe przyjęcie! Mam nadzieję, że dobrze się spiszę...

25 grudnia, 1995 rok.
Drogi Pamiętniku!

Właśnie wróciłam do domu.
Jestem zmęczona kilkugodzinną podróżą, ale może powiem o czymś ważniejszym.
Trzy dni temu całowałam się z Harrym! Teraz, kiedy już nie ma Cedrika... Ciągle widzę go w snach...
Tak bardzo za nim tęsknie...
Ale powoli przywykam do jego nieobecności. W końcu kiedyś muszę to zrobić.
Harry w Pokoju Życzeń... Był fantastyczny. Naprawdę dobrze całuje, nie przeczę. Tak szczerze, to chciałam czegoś więcej...
No ale nie można mieć wszystkiego. Jednak obiecałam sobie, że Harry Potter jeszcze będzie mój!
Już czekam na powrót do Hogwartu.
Czekam na spotkania Gwardii Dumbledore'a, które Harry prowadzi. Mam nadzieję, że jak wrócę to on mnie gdzieś zaprosi. To byłby znak, że może będzie coś więcej!
Już wyobrażam sobie naszą pierwszą randkę...

15 stycznia, 1996 rok.
Drogi Pamiętniku!

Ostatnio czuję się jakoś inaczej... Fakt, z Harrym czuję się naprawdę dobrze, jednak coś nie daje mi spokoju. To takie uczucie, którego nie mogę określić. Wiem, jak ważna jestem dla mojego chłopaka. Nadal nie mogę uwierzyć, że zostałam jego dziewczyną! To fantastyczne. Ale jest coś jeszcze. Od pewnego czasu źle się czuję sama ze sobą. To jest takie... Dziwne? Chyba tak. Wierzę, że będzie lepiej. Ale bywa, że nie wytrzymuję. Wtedy czuję się załamana... Bywało tak, że w takim stanie wbijałam paznokcie w skórę, kaleczą się. Ale oduczyłam się tego. Kiedy czuję to okropne uczucie, biorę coś ostrego. Nawet obojętne co. Robię sobie nacięcia na rękach. To pomaga mi się odstresować. Jednak nikomu nie mówiłam jeszcze o tym. Bo po co? Nie wiedziałam przecież, jak by zareagowali na to inni. Czuję, że muszę znowu to zrobić...

18 czerwca, 1996 rok.
Drogi pamiętniku!

Zaraz kończę szósty rok. Jeszcze tylko jeden. Nie mogę się doczekać wakacji. Chciałabym spotkać się z Harrym, ale to niemożliwe...
Szkoda, bo naprawdę czuję, że go kocham. Ale czasem nachodzą mnie wątpliwości. Nie jestem pewna czego chcę, czego nie chcę. Tracę wiarę w siebie i zaczynam płakać. Takie sceny zaczynają być dla mnie rutyną. Chcę z nimi walczyć ale nie mogę. Mam nadzieję, że przy pomocy Harry'ego dam radę.
Bo już nic więcej mi nie pozostało...
Wierzę, że dam radę. Ale złe emocje przychodzą coraz częściej. I nie radzę sobie z nimi, to takie ciężkie.
Powoli zaczynam tracić chęć do życia... Ono jest dla mnie okropne.

6 września, 1996 rok.
Drogi Pamiętniku!

Tracę siłę. Fakt, że jestem w Hogwarcie powinien mnie cieszyć. Ale ja wszędzie widzę tylko zło...
Tylko zło mnie otacza. Muszę się go pozbyć. W jakikolwiek sposób.
Harry martwi się o mnie, a ja nie umiem wytłumaczyć o co chodzi.
Mam jednak nadzieję, ze mnie zrozumie. Kocham go. Nareszcie to sobie uswiadomiłam.
Ale boli mnie czas, kiedy go nie ma. Niby stara się spędzać ze mną dużo czasu, ale nadal czuję, że to za mało. Nie chcę tak...

19 listopada, 1996 rok.
Drogi Pamiętniku...

Już nie mogę. Nie mogę żyć. Przepraszam...

20 listopada, 1996 rok.
Była noc. Ciemnośc ogarnęła Grofońskie dormitorium. Harry Potter siedział na swoim łóżku. Drżącą ręką sięgnął po różdżkę.
Czemu jego Cho to zrobiła?
Szepnął tylko dwa słowa
- Avada Kedavra... - Błysk, promień... A potem tylko martwe ciało leżące bezwładnie na łóżku...

No witam, witam.
Ten post dedykuję każdemu, kto nas czyta. Chcę podziękować za ponad 3000 wyświetleń. Dzisiaj mija równy miesiąc od założenia Wiecznej Magii. Podziękowania dla Was, za motywację do dalszego pisania.

~Blue Raven

15 listopada 2015

Hermiona i Ginny "Tajemnica"


- To będzie nasza tajemnica... - wyszeptała Hermiona wprost w usta swojej partnerki. Leżały na łóżku, zmęczone po całym dniu. Hermiona opierała rękę o talię Ginny.
To co robiły jeszcze chwilę temu... Co to było... Wybuch emocji, po duszeniu ich w sobie przez tyle czasu. To byl jeden ze sposobów, w jaki odreagowywały złe uczucia. Teraz leżały, splecione na łóżku. Nikt ich nie zobaczy, bo kto?
Były właśnie w domu Hermiony. Po ukończeniu szkoły dziewczyna sprawiła sobie takie oto urocze mieszkanko. Nikt nie miał przychodzić dzisiaj do niej, więc była Gryfonka zaprosiła do siebie Ginny. Już na wejściu Hermiona obdarzyła dziewczynę słodkim pocałunkiem. Była jej tak bardzo bliska. Hermiona nie od razu wiedziała, że jednak woli swoją płeć. Gdy jednak to do niej dotarło, zaczęła zauważać dziewczyny częściej. Przyglądała im się, obserwowała. To na początku wydawało jej się dziwne, jednak teraz było dla niej czymś naturalnym. To, co robiła z Ginny było tajemnicą, jeszcze nikt o tym nie wiedział. Ale może to i lepiej? Tak naprawdę nie miały pojęcia, jakie emocje wywołają swoją nowiną. No... Może nie nowiną.
Były w takim "związku" od kilku miesięcy. Bały się jednak reakcji innych. Dlatego ich relacja była ukryta. Ginny nadal mieszkała w Norze, a Hermiona, nareszcie mając własny dom, zapraszała ją w miarę możliwości jak najczęściej.
Jej partnerce zawsze udawało się znaleźć wymówkę przed rodzicami i braćmi. Przecież nie musieli znać całej prawdy...
Ginny podniosła się do pozycji siedzącej. Za nią zrobiła to Hermiona. Wstały i poszły do kuchni. Zrobiły sobie kawę, po czym usiadły na kanapie w salonie.
Ciepło biło od kubków, przyjemnie grzejąc ręce dziewczyny.
Ginny pogrążyła się w rozmyślaniach...
Siedziała w swoim dormitorium, właśnie skończyła odrabiać lekcje.
Ginny postanowiła wybrać się na mały spacer po szkolnych błoniach. Wstała, założyła ciepłą kurtkę i wyszła z Pokoju Wspólnego, kierując się w stronę wyjścia ze szkoły. Szła w stronę domu Hagrida. Może przy okazji go odwiedzi? Dawno z nim nie rozmawiała... Tak, dobry pomysł. Gdy dotarła do wysokich drzwi, zapukała kilkukrotnie, nim się otworzyły. Przed nią stał nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, ale przede wszystkim także jej przyjaciel - Hagrid.
Zaprosił ją do środka, proponując herbatę. Chętnie przystała na propozycję, siadając na krześle przy wielkim stole. Oparła twarz na dłoniach i przez chwilę poczuła się znów jak w Norze, słysząc krzątanie Hagrida, czując zapach ciasta... Jak w domu. Zobaczyła, że Hagrid stawia przed nią duży kubek, do którego nalał gorącej herbaty. Postanowiła posiedzieć trochę u niego. W końcu to nic złego... Skończyła już lekcje, więc mogła robić co chce. I tak przez ponad godzinę, siedziała, rozmawiała z gajowym, opowiadała historie z lekcji, a on jej za to ze swoich czasów w Hogwarcie.
Nawet nie zauważyła, gdy powoli zaczęło zachodzić słońce, zaczęła roznosić się ciemność. Zajrzała przez okno. Szybko pożegnała się z Rubeusem, po czym opuściła jego chatkę. Ogarnęło ją mocne zimno. Dreszcze przeszły po jej plecach. Poszła w kierunku szkoły. Gdy przekroczyła drzwi, poczuła wszechobecne ciepło. Zdjęła z siebie kurtkę, po czym skierowała się do dormitorium. Położyła swoje rzeczy na łóżku, po czym wyszła z pokoju. Rozejrzała się po Pokoju Wspólnym Gryfonów  w poszukiwaniu swojej przyjaciółki. Ale czy tylko przyjaciółki? 
Ginny musiała przed sobą przyznać, że od pewnego czasu czuła do Hermiony coś więcej, niż tylko przyjaźń. W głębi duszy wierzyła, że być może Gryfonka czuje do niej to samo.
Trudne jednak okazało się opisanie tego uczucia. Nie sądziła, aby kochała przyjaciółkę. 
Czuła do niej pociąg? Być może, jednak aktualnie nie była tego pewna. Postanowiła, że czas porozmawiać z Granger'ówną. Czas coś sobie wyjaśnić...
W pomieszczeniu nie było obiektu jej zainteresowania, toteż po chwili wyszła z niego i skierowała się do biblioteki. Pewnie tam znajdowała się dziewczyna. Zresztą, Hermiona prawie zawsze właśnie tam przesiadywała w trakcie wolnego czasu. Po kilku minutach drogi dotarła do wysokich drzwi prowadzących do czytelni. Przy otwieraniu zaskrzypiały okropnie, zwracając uwagę pani Pince, bibliotekarki o wyglądzie sępa, która za swój priorytet uważała strzeżenie biblioteki przed niegrzecznymi uczniami, którzy łamali zasady. Ginny tylko skinęła kobiecie głową, po czym przemknęła, dalej szukając Gryfonki. Wreszcie spotkała ją, gdy siedziała pisząc jakieś wypracowanie. Zawzięcie kierowała piórem po pergaminie, nie zwracając uwagi na stojącą przed nią dziewczynę. 
 - Echem... Cześć Hermiono. - Mruknęła do koleżanki, starając się nie brzmieć za głośno. 
Ta podskoczyła przestraszona, jednak gdy zobaczyła, kto przed nią stoi rozluźniła się i odpowiedziała
 - Och... Hej Ginny. - Szepnęła, po czym znowu zaczęła pisać jakąś pracę, najwyraźniej na zaklęcia.
 - Hermiono... Możemy pogadać? Chodź. - Powiedziała cicho, po czym spojrzała wyczekująco na dziewczynę. Starsza z dziewczyn niechętnie oderwała się od swojego wypracowania, po czym spakowała wszystko do torby. Wspólnie wyszły z biblioteki, uprzednio żegnając panią Pince.
Ginny nie wiedziała, gdzie chce zaprowadzić przyjaciółkę. Zdecydowała się na Pokój Życzeń.
Złapała Mionę za nadgarstek, po czym poprowadziła ją na siódme piętro. Gdy stanęły przed ścianą, Ginny zaczęła energicznie chodzić wokół niej. Chwilę potem ukazały się przed nią wysokie, proste drzwi prowadzące do pomieszczenia.  Gestem pokazała jej, by weszła tam razem z nią.
Pokój prezentował się dość przytulnie. Prosta, czerwona kanapa z pluszowym obiciem zachęcała do spędzenia na niej kilka minut. W kominku na przeciwległej ścianie strzelał ogień. Poza tym znajdował się tu jeszcze duży, również czerwony fotel, który wyglądał na bardzo miękki i niska półka z książkami. Starsza z dziewczyn zajęła miejsce na kanapie. Druga dołączyła do niej. Zestresowała się... Nie wiedziała, czy to co powie będzie dobre, ale skoro już ją tu zaciągnęła, to trzeba to wykorzystać. 
- Hermiona... Muszę ci coś powiedzieć. Bo widzisz... Ty mi... - Urywała co chwilę, nie wiedząc co mówić.
 - Ty mi się podobasz... Wiem, że tak nie powinno być, ale powinnaś wiedzieć... Od jakiegoś czasu czuję do ciebie coś więcej. Wiem, że to dla ciebie dziwne i tak dalej. Ale ja musiałam ci powiedzieć... - Powiedziała to szybko, po czym spojrzała na przyjaciółkę niepewnie. Ta przez chwilę nie reagowała na usłyszane przed chwilą wieści, jednak w końcu powiedziała
 - Ginny... Ja...- ale nie powiedziała już nic więcej, bo młodsza z dziewczyn zamknęła jej usta czułym pocałunkiem. 
W tym jednym geście zawarła wszystkie swoje emocje, jakie ukrywała przed Gryfonką. W dziewczynie eksplodowała żądza. Pożądanie wobec dziewczyny dało o sobie znać, gdy jej wargi otarły się   o jej usta. W końcu jednak zostawiła przyjaciółkę, i spojrzała jej w oczy. 
 - To będzie nasza tajemnica... - Mruknęła tylko, po czym położyła dłoń na jej policzku. Tego było jej trzeba... 
- Ginny ? - Usłyszała cichy głos. 
Ocknęła się, znowu była w salonie, w domu Hermiony. 
 - Przypomniałam sobie, jak powiedziałam ci, że mi się podobasz. - Powiedziała. Podniosła się z kanapy i   stanęła tuż przed Hermioną. Nachyliła się, trzymając swoją twarz tuż przed nią.
  - To była najlepsza decyzja w moim życiu. - Mruknęła jeszcze, po czym zostawiła na ustach partnerki lekki pocałunek. Szybko odsunęła się jednak, patrząc w brązowe oczy dziewczyny. 
W końcu zdecydowała się coś powiedzieć. Po raz pierwszy jej to wyzna
 - Kocham cię... - Szepnęła, siadając obok starszej dziewczyny. Od dawna to wiedziała, jednak dopiero teraz powiedziała to na głos. 
I na pewno nie żałowała miłości do Hermiony...

Skończyłam! Myślę, że wyszło dosyć dobrze. Post dedykuję... Tobie, czytelniku, za to, że tu jesteś...
Tak, wiem. Post krótki, jednak starałam jak mogłam.

~Blue Raven

11 listopada 2015

Harry i Cho

    Harry siedział na wysokiej kanapie w Pokoju Życzeń. Zaczynał się niecierpliwić.
Jego ukochana spóźniała się już kilkanaście minut. Od śniadania nigdzie jej nie widział, toteż zaczynał się martwić. Gdzie ona się podziewała? Wstał. Nie mógł tak dłużej siedzieć w jednym miejscu, gdy Cho podziewała się Bóg wie gdzie. Trzeba ją znaleźć...
Wyszedł z pomieszczenia, przeszukując każdy bliższy korytarz. Nigdzie jej nie było.
Harry tym bardziej się zmartwił, gdy nie znalazł jej w Wielkiej Sali, w pobliżu salonu Krukonów, po prostu jakby zniknęła. Harry coraz bardziej niepokoił się. Wybiegł na błonia.
Liście zaczynały opadać z drzew, wirując pod wpływem chłodnego wiatru, który po chwili otulił ciało Harry'ego. Chłopak zadrżał. Był już koniec października, a on nie miał na sobie nic poza szkolnym mundurkiem. Rozglądał się po terenie Hogwartu lustrując każde miejsce uważnie.
Nigdzie nie dostrzegł swojej dziewczyny. Coś zabolało go w sercu. Gdzie ona mogła być?
Postanowił wrócić do szkoły. W murach zamku znowu ogarnęło go przyjemne ciepło.
Teraz to już nie był lekki strach. Teraz Harry był mocno przestraszony. Gdzie ona mogła się podziać?
Zaczął biec korytarzami, wypytując napotkane osoby o swoją dziewczynę. Nikt mu nie powiedział niczego, co mogło by mu się przydać. W końcu zrezygnował. Zrozumiał, że pewnie i tak nie da rady jej znaleźć. Jeszcze jedno miejsce przyszło mu na myśl. Ale czy ją tam znajdzie ?
    Chłopak skierował się ku schodom. Kiedy dotarł na właściwe piętro zaczął szybko iść do łazienki Jęczącej Marty. Drzwi były uchylone. Harry tylko sprawdził, czy nikogo nie ma na korytarzu, po czym wszedł do pomieszczenia. Z kilku kranów ciekła woda, wylewając się i spływając na podłogę.
Chłopak przeszedł po mokrej posadzce. Stanął jednak w miejscu, gdy usłyszał cichy szloch dochodzący z łazienki. Podszedł bliżej. Drzwi były uchylone. Harry zajrzał do środka. Na podłodze, skulona i zapłakana, leżała Cho Chang.  Złoty Chłopiec podszedł bliżej, uważnie przyglądając się dziewczynie. Jej skóra była blada, z ust odpłynęła krew. Wyglądała na nieprzytomną.
Potter zlustrował jej ciało. W jednej chwili nagle opadł do tyłu. Przewróciłby się, jednak natrafił na zimną ścianę. Oparł się o nią ciężko. To nie mogła być prawda...
Kilka minut zajęło mu dojście do siebie. Zrobił krok w przód, jeszcze raz zerkając za drzwi.
Jego dziewczyna właśnie leżała na podłodze. A z jej nadgarstków wypływała krew, tworząc wokół niej ogromną kałużę. Harry'emu jakby serce podskoczyło do gardła i nagle opadło.
Ten widok był okropny. Nagle jakby do niego coś dotarło.
Wybiegł jak porażony z łazienki, stając w korytarzu i raz po raz wołając nauczycieli i prosząc ich o pomoc.  Jako pierwsza zjawiła się profesor McGonagall, która jako pierwsza zauważyła Harry'ego.
Weszła do łazienki, znikając za ścianą. Harry postanowił zawołać profesora Flitwicka, który był przeciez opiekunem Ravenclaw'u. Znalazł go na końcu korytarza. Szybko udał się do łazienki, zamykają za sobą drzwi.  Kilku uczniów zwróciło uwagę na profesora, który poszedł do damskiej toalety. Kilkunastu uczniów starało się dojrzeć to, co wydarzyło się w tej łazience. Jednak nikt nie wiedział tak naprawdę, co się tam wydarzyło. Może to i lepiej?
     Harry starał się jak mógł, by przepędzić stąd ciekawskich uczniów, jednak prawie nikt go nie słuchał. Chłopak był mocno zdenerwowany minionymi wydarzeniami. Jego ukochana właśnie leżała, być może martwa, na podłodze w łazience. No cóż... Teraz przynajmniej byli tam nauczyciele. Miał szczerą nadzieję, że jej pomogą... Że uratują Cho...
Był wkurzony, przestraszony, zirytowany, smutny, niepewny i zaciekawiony jednocześnie.
Dlaczego ona to zrobiła? Czemu targnęła się na swoje życie? Kiedy już odzyska przytomność...
 - Jeśli odzyska przytomność... - Odezwał się złośliwy głos w jego głowie. Uczniowie nagle rozstąpili się, gdy z łazienki wyszła profesor McGonagall. Wyglądała na zmęczoną i zmartwioną. Harry domyślił się tego, co się stało...
- Panna Chang... Nie żyje... - Oznajmiła, po czym spuściła głowę. Zaraz za nią wyszedł profesor Flitwick, który wyglądał na załamanego. Odszedł bez słowa. Przez chwilę panowała grobowa cisza. I nagle w sekundę wybuchł gwar. Każdy wyrażał swe teorie dotyczące minionego zajścia. Było okropnie. Harry'ego ogarnęła pustka. Nie czuł smutku, złości, niczego. Jakby ktoś spuścił z niego emocje, całe życie. Na trzęsących się nogach powędrował do Pokoju Wspólnego. Nieświadomi niczego Gryfoni zajmowali swój czas rutynowymi zajęciami. Złoty Chłopiec nue zwracając na nic uwagi pobiegł do swojego dormitorium. Położył się na łóżku i zasunął kotary. Potrzebował jej...
A ona go zostawiła. Harry sięgnął po różdżkę znajdującą się w kieszeni. Przystawił ją do gardła, po czym szepnął, pełen bólu, przeżyć tego dnia
- Avada... - Słowa utkwiły w jego gardle. Jednak powtórzył...
- Avada Kedavra.... - mruknął, pełen chęci do tego, ci zrobił.
Błysk zielonego światła przez chwilę rozświetlił pokój. I już po kilku sekundach  Harry Potter leżał martwy na swoim łóżku...
A oto miłość... Prawdziwa...

Skończyłam! Jestem zadowolona z ów postu. Mam nadzieję że się podoba. Post dedykuję mojej Sly....
Zapraszam do czytania i komentowania.

~Blue Raven

9 listopada 2015

Harry i Luna

Post z dedykacją dla Kasi, która prosiła mnie o tą miniaturkę. Zapraszam do czytania!
                       
*****


Wakacje. Słońce świeci godzinami, pozwalając na długie przebywanie poza domem. Harry Potter siedział z Ronem przed Norą. Dzisiejszy dzień dopiero się zaczął, a było już okropnie gorąco.
Postanowili, że cały dzisiejszy dzień spędzą leniąc się tak bardzo, jak tylko się da.
Złoty Chłopiec do Nory przyjechał zaledwie kilka dni temu.
Nadal byl trochę wychudzony i zmęczony pobytem u Dursley'ów, toteż nikt nie czepiał się go, gdy po prostu leżał godzinami zamknięty w pokoju. Jednak w naturze Harry'ego nie leżało lenistwo.
Bardzo chciał pomagać pani Weasley w codziennych obowiązkach. Przecież do końca wakacji miał mieszkać w jej domu, więc chciał chciał się odwdzięczyć robiąc cokolwiek, pomagając jej w domu. Jednak ona ciągle zbywała go, a on nie chciał się narzucać.
Więc Harry przestał przychodzić po każdym posiłku proponując pomoc. Po śniadaniu niemal od razu wyszli na zewnątrz, rozkoszując się delikatnymi powiewami wiatru. Słońce mocno przygrzewało, pomimo wczesnego południa jakie nastało. Chłopcy postanowili, że po obiedzie wyruszą do pobliskiego lasku, za którym znajdowało się niewielkie jeziorko.
Zaprosili ze sobą Ginny, jednak ta odmówiła tłumacząc się jakimiś swoimi sprawami. Tak więc postanowili iść we dwójkę.
Harry zauważył jednak, że siostra co chwilę spogląda na Rona tajemniczo. Potter nie chciał jednak czepiać się o to dziewczyny. Przecież nawet nie miał o co.
   Gdy wreszcie nadeszła pora obiadu wszyscy zeszli się do kuchni, zasiadając przy stole. Panowała luźna, miła atmosfera. Każdy rozmawiał ze sobą na jakieś nieważne tematy. Wreszcie Ron oznajmił wszem i wobec, że wybierają się z Harrym na małą wycieczkę. Nikt nie wyrażał sprzeciwu, toteż chłopcy kilka minut po posiłku stali już przed drzwiami domu, będąc gotowi do drogi.
Wyruszyli, trzymając dobre tempo, więc już po kilkunastu minutach spaceru, najpierw przez łąkę ciągnącą się za domem, potem przez nierówną ścieżkę aż wreszcie przez niewielki las, byli na miejscu.
Jezioro miało może kilkanaście metrów średnicy. Nie było jakieś szczególnie wielkie. Jednak miało w sobie pewnego rodzaju urok. Wokół rosły niskie drzewa, krzewy uginające się pod ciężarem malin, jeżyn i innych owoców, były tu także kwiaty, które roznosiły woń świeżości. Miejsce było na pewno piękne. Było trzeba było tylko to piękno dostrzec.
Chłopcy przez chwilę rozglądali się ciekawie, lustrując wszystkie elementy miejsca. W końcu jednak przestali. Było im gorąco, więc chcąc się ochłodzić zaczęli się rozbierać, a gdy zostali już w samej bieliźnie wskoczyli do jeziora.
Woda była chłodna i już po chwili z wszechobecnego upału ogarnął ich przyjemny chłód.
    Przyjaciele zaczęli bawić się w wodzie ja małe dzieci. Chlapali się, robili zawody we wstrzymywaniu oddechu. To takie sytuacje sprawiały, że widzieli jak  są sobie bliscy. Tak przez kilkanaście minut siedzieli  w wodzie, aż w końcu wyszli, kładąc się na spieczonej słońcem trawie. Nie przejmowali się tym, że byli cali w trawie, liściach, które opadły z drzew. Słońce raziło ich w oczy, więc zakryli je rękami. Ron usiadł, co chwila patrząc gdzieś w dal, gdzie wznosiło się niewielki, jednak strome wzgórze. 
Harry nie był pewny, na co tak patrzy Ron, jednak postanowił nie zaprzątać tym swoich myśli i ponownie opadł na ziemię. Było dość przyjemnie, jednak po dłuższym czasie spędzonym na twardym, rozgrzanym gruncie chłopakowi zaczęło być niewygodnie.
Postanowił, że razem z przyjacielem znowu wejdą do wody, by ponownie ochłodzić się po czasie spędzonym na gorącej ziemi. Ron skoczył do wody, po chwili wynurzając się z jej otchłani. 
Wyglądał komicznie, gdy okręcił się strzepując wodę z rudych włosów. Zaśmiał się dźwięcznie, spoglądając na nadal znajdującego się na brzegu Harry'ego. Ręką wskazał mu miejsce obok siebie. Złoty Chłopiec niewiele myśląc cofnął się kilka kroków, biorąc rozpęd. Biegł do jeziora, robiąc wysoki skok, po czym ciężko opadł w czeluści wody. Przez chwilę otoczyła go głucha cisza, jednak już po chwili wynurzył się dołączając do Rona. Wspólnie śmiali się z siebie. Trwaliby tak długo, gdyby nie cichy głos, który dobiegał z brzegu jeziora. Przyjaciele odwrócili się w tamtym kierunku, wzrokiem przeszukując pobliskie tereny. 
Zobaczyli postać stojącą nad brzegiem jeziora i zerkającą na nich. Chłopcy podeszli bliżej. Po przyjrzeniu się bliżej, zorientowali się dopiero, że przed nimi znajduję się Luna Lovegood, Krukonka rok młodsza od nich. Patrzyła na nich swoimi dużymi oczami, jak zawsze rozmarzonymi. Długie, blond włosy związała w kucyk, który pod wpływem wiatru miotał się we wszystkie strony. Ubrana była w dopasowany do jej figury niebieski strój kąpielowy, podkreślający wszystkie zalety jej wyglądu, smukłą talię, szczupłe nogi i płaski brzuch. Wyglądała w nim zdecydowanie korzystniej, niż w szarym, hogwarckim mundurku. Przez chwilę rozglądała się, jakby kogoś szukając, jednak po chwili z ów czynności zrezygnowała, wchodząc do wody. Czując dotyk chłodnej cieczy odprężyła się. Weszła głębiej do wody. Po chwili już płynęła, gdyż stopami nie dotykała już dna. Jezioro mimo niewielkich rozmiarów było dosyć głębokie. Podpłynęła do obserwujących ją chłopaków. Dołączyła do zabawy z nimi. Nawet nie zauważyli we trójkę, kiedy zrobiło się chłodno, a słońce chyliło się ku zachodowi.  Cała trójka wyszła z wody, mokra, zmęczona, ale przede wszystkim bardzo szczęśliwa...
Położyli się na ziemi. Po kilku minutach Ron nagle wstał i powiedział Harry'emu, że zaraz wróci, a także, by sobie nie przeszkadzali. Poszedł lasem w kierunku Nory. Harry nie wypytywał Rona, kiedy ten wróci. Spojrzał na siedzącą obok niego Krukonkę. Patrzyła błyszczącymi, niebieskimi oczami na widok zachodzącego słońca... Było zdecydowanie romantycznie. Na jeziorze rysowało się odbicie słońca, które rozciągało się na jego dużą przestrzeń. Harry nieśmiało przysunął się do Luny.
Położył rękę na jej ramieniu, patrząc na przyjaciółkę niepewnie. Ta jednak tylko uśmiechnęła się ufnie, po czym oparła głowę na jego ramieniu. Przy nim czuła się tak, jak jeszcze przy nikim.
Choć Potter na początku nie wiedział gdzie podziewa się Ron, teraz chłopak nie zaprzątał jego myśli.
Siedział właśnie z fantastyczną dziewczyną, podziwiając zachód słońca...
I teraz nie liczyło się nic poza tą dwójką...

***

 - Jak myślisz, dobrze się bawią? - Zapytała Ginny spoglądając na Rona. 
 - Tak, myślę, że aż za dobrze... - Ron zapatrzył się na widok za oknem. Kto wie, co robił teraz Złoty Chłopiec w towarzystwie Luny? 
- Dobrze, że moja sowa doszła na czas, to był dobry pomysł. Po tym, co stało się z Cho... Harry zasługuje na fantastyczną dziewczynę... - Mruknęła, również spoglądając za okno. 
Tak, pomysł z zeswataniem Harry'ego Pottera zdecydowanie wypadł pomyślnie...

*****

Skoczyłam nareszcie tego posta. Wiem, że krótko i tak dalej, jednak starałam się napisać to w miarę luźny sposób, nie wiem, czy coś takiego może być... Jednak lubię eksperymentować jeśli chodzi o pisanie. Zapraszam do komentowania i zostawiania swoich opinii.
Co do ostatniego fragmentu, sytuacja Harry'ego i Cho zostanie wyjaśniona w najbliższym czasie...

~Blue Raven

8 listopada 2015

Romantyczna kolacja cz. 1

Notatke dedykuje mojemu koledze, który zainspirował mnie do napisania tego posta i cały czas zajmował mnie gdy próbowałam coś napisać... :)

Draco spojrzał na swoją partnerkę. Była taka piękna. Jej skóra lekko lśniła w zimowym słońcu. Specjalnie dla niej nie poszedł do pracy by się z nią spotkać w domu. Nie był to co prawda jego dom tylko Harry'ego ale chwilowo z nim mieszkał. Ponownie spojrzał na swoją towarzyszkę. Wiedział, że jego partner byłby wściekły ale w tej chwili o tym nie myślał. Podszedł do pięknej istoty która leżała na stole przed nim. Była taka piękna. Delikatnie ją podniósł i zbliżył do swoich ust. Złożył na niej lekki pocałunek. Zamkną oczy i delektował się jej pięknym, zmysłowym zapachem. Już nie mógł się powstrzymać. Wbił zęby w jej błyszczącą zieloną skórkę. Do jego ust eksplodował jej sok. Była taka pyszna. Mógłby smakować ją godzinami. Była słodka z lekkim kwaskowym posmakiem.

Harry cicho przekroczył prog swojego mieszkania. Wrócił dzisiaj wcześniej żeby przygotować romantyczną kolację dla Draco. Poszedł do salonu. Scena, którą tam zastał prawie zwaliła go z nóg.
-Draco!!! Co to ma znaczyć?!?!-wrzasną. Ślizgon spojrzał na niego zaskoczony i przerażony jednocześnie.
-Jak mogłeś?!?!?! Myślałam, że coś  dla Ciebie znacze! Obiecałeś, że już nie będziesz tego robił!!!
-Ale...- Malfoy próbował się tłumaczyć ale Harry mu przerwał
- To bez sensu to koniec Draco-powiedział Harry. W oczach ślizgona pojawiły się łzy.
-Nie możesz tego zrobić.
-Mogę. Robię to, przykro mi tak musiało być-Potter obrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. Po chwili jednak wrócił do mieszkania.
-To moje mieszkanie, wynoś się!-warkną zdenerwowany auror. Draco ze łzami w oczach chwycił jabłko i udał się w kierunku drzwi.
-Twoje rzeczy wyśle Ci jutro-rzucił Harry na pożegnanie. Ślizgon nawet na niego nie spojrzał i z cichym pyknięciem teleportował się do Malfoy Manor.

Koniec części 1.

~Sly

6 listopada 2015

Draco i Luna

Post na zamówienie i z dedykacją dla Klaudii. Mam nadzieję, że się spodoba. Zapraszam do czytania!

*****

     Draco szedł długim korytarzem Hogwartu. Miał powyżej uszu tej całej Parkinson.
Dziewczyna była bardzo irytująca, bez przerwy się do niego przystawiała.
Nie dość, że ciągle go nazywała swoimi "uroczymi" imionami, to ciągle zanim biegała.
Naprawdę, od takich dziewczyn można oszaleć...
Kilka minut temu skończyła lekcje. Teraz miał czas dla siebie.
Niestety dla niego, bo wolny czas Pansy zawsze czas spędzała albo u jego boku, ewentualnie na siedzeniu w dormitorium i pindrzeniu się. 
Nagle w jego głowie zajaśniał plan. Ale czy był dobry? Zawsze warto spróbować.
W końcu, gdyby Pansy zobaczyła, że Draco chodzi z jakąś dziewczyną...
Ale nasunęło się kolejne pytanie. Kim będzie ta dziewczyna?
Malfoy w końcu zawsze miał wymagania wobec dziewczyn.
Jednak teraz to zeszło na drugi plan. Chłopak nawet nie zauważył, gdy z ciepłych korytarzu Hogwartu wyszedł na szkolne błonia.
Wiał zimny wiatr, a Draco nie wziął ze sobą płaszcza...
A co, jeśli zmarznie?! Nie mógł sobie na to pozwolić...
Szybko zmienił kierunek swej drogi. Już po kilku minutach stał w murach Hogwartu.
Usiadł na najbliższej ławce i odetchnął. Chwilowo miał spokój.
Jednak wiedział też, że to cisza przed burzą...
 - Dracuuuuusiuuu!!! - Zabrzmiał głos Ślizgonki.
Rozglądała się po korytarzu nawołując chłopaka. W końcu namierzyła go wzrokiem.
Podbiegła do niego jak najszybciej i dotknęła jego zimnego policzka.
Draco odsunął się. Dłoń Parkinson osunęła się z jego twarzy i spadła na ławkę, na której siedzieli.
Tyle razy powtarzał dziewczynie, że ona nic dla niego nie znaczy.
Ale ta pusta lala nic nie rozumiała, oczywiście...
 - Parkinson! Przestań! Ja... Ja mam dziewczynę! - powiedział na poczekaniu.
Długo nie czekał na reakcję dziewczyny.
 - CO?!?! To niemożliwe! Niby która? - krzyknęła ze łzami w oczach.
Malfoy szybko rozejrzał się po korytarzu. Tylko jedna dziewczyna nim przechodziła...
 - Luna! Kochanie już jesteś... Gdzie ty byłaś? - podbiegł do niej i przytulił ją.
Pansy patrzyła na tę scenę jak oniemiała.
Luna była na pewno nie mniej zdziwiona zachowaniem młodego arystokraty.
Jednakże nie mówiła nic o scenie.
 - Byłam na dworze... Szukałam Pompelów Błotnistych. - Odparła jedynie rozmarzonym głosem.
Nic nie wskazywało na to, aby miała pojęcie, że właśnie Pansy wybiegła z korytarza, płacząc i jęcząc.
Draco wędrował za nią wzrokiem, a gdy zniknęła podszedł do Luny i powiedział
  - Na Merlina, dzięki Lovegood. - Krukonka jedynie wzruszyła ramionami i powędrowała dalej.
Chłopak nie szedł za nią. Bo co by jej powiedział? Na pewno nie będzie tłumaczył jej się z tego co tu zaszło. Bo po co? Jeszcze by się komuś wygadała...
Chłopak chwilowo nie  miał nic w planach. Postanowił wybrać się do Pokoju Życzeń, zrelaksować się...
Szedł po schodach kierując się na 7 piętro. W końcu minął jakiś stary gobelin
i stanął przed ścianą. 
W końcu jego oczom ukazały się drzwi.
Wchodząc nikogo nie zauważył.
Dopiero po chwili zobaczył siedzącą na prostej kanapie postać. Blondynka była zamyślona. W zadumie wpatrywała się w sufit. Nie zwracając na nią zbytniej uwagi Draco usiadł w znajdującym się nieopodal fotelu. Było to miękkie siedzenie, Draco zapadł się w fotel. 
Chłopak spojrzał teraz na dziewczynę. 
Luna była na swój sposób piękna...
Nie! On nie mógł tak o niej myśleć... Może i była czystej krwi, urody jej nie brakowało, była inteligentna, wyjątkowa..
Teraz do Malfoya coś dotarło... Ona była dla niego dobra. Przyjrzał się jej dużym, niebieskim oczom zerkającym w zadumie na sufit. Nie widział w nim nic wyjątkowego... Jednak ona chyba tak.
Delikatne rysy, podkreślone kości policzkowe, pełne usta, zastygłe w delikatnym uśmiechu. 
Była ładna, i to bardzo. 
Nie chciał jej wyrywać z rozmyślań, ale ona najwyraźniej już je zakończyła.
Chciał coś powiedzieć. Ale co? 
Luna patrzyła na niego z małym zainteresowaniem. Zerkała na niego, szybko odwracając wzrok gdy odwzajemniał spojrzenie.
Jej policzki pokryły się bladym rumieńcem. Wyglądała uroczo. 
Krukonka na pewno nie spodziewała się,że jeden z najprzystojniejszych chłopaków w Hogwarcie zwróci na nią uwagę... Przecież nie miałby powodu. 
     I nagle jakby nigdy nic Draco usiadł obok niej na kanapie. Ręką przesunął po jej dłoni. Lunę przeszły przyjemne dreszcze pod wpływem jego dotyku. 
Spojrzała na niego, jak zawsze rozmarzonymi oczami.
Może to i głupie, jednak dwa lata temu, kiedy odbywał się Bal Bożonarodzeniowy ona po cichu marzyła, że pewnego dnia podejdzie do niej Malfoy, prosząc ją o obecność przy jegi boku w trakcie balu. 
Oczywiście tak się nie stało. Ostatecznie Luna nie poszła na bal, wypłakując sobie oczy w dormitorium. Nigdy nikomu o tym nie powiedziała, jednak do teraz czuła coś do młodego arystokraty. 
W końcu chłopak przysunął się jezzcze bliżej, gładząc jej policzek mruknął tylko wprost w jej usta
 - Jesteś idealna... - Reszta słów nigdy nie wyszła na światło dzienne.
Dracon zamknął usta Luny czułym pocałunkiem.  Dziewczynie było tak dobrze jak chyba jeszcze nigdy. Fantastyczny dreszcz sunął po jej plecach, gdy wargi chłopaka ocierały się o jej usta. Zapewne mogliby jeszcze trwać, przytuleni, złączeni w pocałunku, jednak w tym momencie do pokoju ktoś wszedł. Dziewczyna drgnęła i szybko odsunęła się od Malfoya. W drzwiach stała wściekła i załamana Pansy. 
Patrzyła jak Draco łapie Lunę za rękę. Nie potrzebowała nic więcej. Wybiegła tak szybko jak weszła. 
Tymczasem w Pokoju Życzeń Draco i Luna nadal pozostawali zajęci sobą.
Mieli nadzieję, że już nikt im nie przeszkodzi... 

                               *****

Skończyłam! Mam także do Was, czytelnicy, male pytanie odnośnie moich postów. Czy wolicie, abym pisała krótsze miniaturki, które będą pojawiały się w miarę możliwości jak najczęściej, czy abym pisała dwa czy trzy w tygodniu dłuższe posty? Zapraszam do komentowania i dziękuję, że jesteście...

~Blue Raven

5 listopada 2015

Remus i Nimfadora

Post z dedykacją dla Klaudii. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Zapraszam!


*****


    Wojna. Jedna z najgorszych myśli stała się rzeczywistością.
Tonks biegła na oślep raz po raz oszałamiając Śmierciożerców.
Usłyszała raptem jedną pogłoskę, jeden szept.
Musiała to sprawdzić...
To nie mogła być prawda... Nie wierzyła.
Wpadła do Wielkiej  Sali. Jeszcze go nie znalazła...
 - Remusie, gdzie jesteś? - szepnęła. Po jej twarzy spłynęła jedna, pojedyncza łza.
Nie mogła okazać słabości, o nie. Rozglądała się wszędzie.
Aż w końcu go dostrzegła. Walczył z dwoma Śmierciożercami naraz.
Dzielnie rzucał zaklęcia, jednak kobieta wiedziała, że Remus nie da rady.
Jak najszybciej pobiegła w jego kierunku.
Jeszcze w biegu rzuciła zaklęcia na dwóch popleczników Voldemorta.
W końcu znalazła się obok swojego ukochanego...
 - Drętwota - krzyknęła kierując różdżkę w jednego z walczących z nimi mężczyzn.
Ten jednak w porę zrobił unik, śmiejąc się głośno.
Tonks nie poddawała się i rzuciła to samo zaklęcie na drugiego ze Śmierciożerców.
Ten nie miał tyle szczęścia i został trafiony urokiem.
Remusowi udało się ogłuszyć drugiego z mężczyzn.
Nimfadora nie czekając na jakąkolwiek reakcję po prostu z całej siły przytuliła swojego męża.
Czuła, jakby reszta świata dla niej nie istniała, gdy on był przy niej.
Puściła go w końcu. Wiedziała, że nie mieli dużo czasu...
Wspólnie pobiegli w kierunku Bram Hogwartu, tam bowiem znajdowało się dość dużo Śmierciożerców. Tonks zauważyła z przerażeniem, że w oddali znajdują się olbrzymy, zmierzające ciężko w kierunku szkoły...
Zaczęła rzucać uroki, wszystkie, jakie tylko znała.
Jako członkini  Zakonu Feniksa nie mogła od tak się poddać...
Właśnie ogłuszyła jednego z ostatnich Śmierciożerców, gdy usłyszała donośny krzyk.
To Bellatrix biegła właśnie w jej kierunku. Tonks chciała walczyć...
Jednak zobaczyła, że Remus biegnie w nieznanym jej kierunku.
Postanowiła pobiec za nim, choć nawet nie wiedziała gdzie.
Wszędzie unosił się pył, toteż trudno jej było dostrzec Lupina.
W końcu zobaczyła, że biegnie on w kierunku Zakazanego Lasu. Oszalał?!
Nie chciała tam być, szczególnie teraz. Bo kto wie, co wpuścił tam Voldemort?
Z dużą niepewnością zatrzymała się na samym skraju lasu,
patrząc gdzie znajduje się Remus.
Napewno go nie zawoła, to byłoby głupie...
Zrobiła kilka małych kroków w głąb.
W końcu, pomimo utrudnionej widoczności zobaczyła jakiś ruch.
Rozglądając się i nasłuchując uważnie, poszła w tamtą stronę
Po kilku minutach wędrówki dotarła na niewielką polanę.
Zauważyła, że oparty o drzewo stał Remus...
Ciężko oddychał i wyglądał na wykończonego.
Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
Chciała coś powiedzieć, lecz wiedziała, że słowa na nic się nie zdadzą.
Przysunęła się do niego i mocno przytuliła... Potrzebowała go...
Podniosła głowę i pocałowała swojego męża.
Te chwile wydawały jej się ważniejsze niż wszystkie inne jakie pamiętała.
Wiedziała, że nie mają czasu...
Musieli wrócić i walczyć, pomóc, zabić...
Zostawiła go... Patrzyła w jego puste oczy i zrobiła krok w tył.
Złapała go za nadgarstek i ruszyli w drogę powrotną.
Było już ciemno, wokół roznosił się zapach krwi...
Tonks jeszcze mocniej ścisnęła rękę Remusa.
Kiedy ktoś nagle szarpnął ją w bok.
Krzyknęła, jednak szybko ktoś rzucił zaklęcie wyciszające.
Zobaczyła, że wokół niej zebrali się Śmierciożercy.
Była odważna, chciała z nimi walczyć.
Jednak nie była głupia... Nie da rady kilku czarodziejom naraz.
Zrobiła dwa kroki w tył. Nie ucieknie.
Nie miała pojęcia co teraz...
Nigdzie wokół siebie nie widziała Remusa, ani kogokolwiek innego kto mógł by jej pomóc.
Uświadomiła sobie co teraz ją czeka... Najgorsze chwile w życiu...
    Z grona Śmierciożerców wyszła jedna z osób. Kobieta ściągnęła kaptur,
ukazując bladą twarz. Naprzeciw Nimfadory stała jej ciotka...
Jednak w żadnym nie poprawiło jej to samopoczucia.
Bowiem Bellatrix nie należała do tych miłosiernych...
I każdy z zebranych o tym wiedział. Tonks przygotowała się na najgorsze.
Wiedziała, że Bella uwielbia sprawiać ból swoim ofiarom.
Jednak ta najpierw zaczęła mówić
 - No i co, spotykamy się... Po raz pierwszy. - zaczęła swój monolog
 - Osobiście zakazałam zabijania cię. Chciałam, aby to do mnie trafiła
ta przyjemność. Tyle lat... Cierpliwość się opłaca...
Gdyby nie Czarny Pan, zapewne nie żyła byś już od hmmm...
Swoich narodzin? Tak, chciałam się ciebie pozbyć już w momencie,
kiedy dowiedziałam się że takie... coś, jak ty chodzi po ziemi.
Jesteś z rodu Black, najszlachetniejszego rodu czarodziei na świecie.
Jednakże jesteś córką jakiegoś...mugola. - ostatnie słowo powiedziała z
największym obrzydzeniem, na jakie tylko było ją stać.
Wyciągnęła swoją różdżkę... Przez chwilę obracała ją w palcach.
W końcu wycelowała ją w siostrzenicę. Krzyknęła tylko
 - Crucio! - Tonks upadła na ziemię.
To było okropne. Uczucie, jakby coś rozrywało ją na tysiące kawałków.
Straszne dreszcze władały nad jej ciałem.
Nie chciała jednak błagać o litość...
Nie może tego zrobić.
Wiedziała, że to i tak nic nie da.
A Bella miałaby jedynie satysfakcję.
Czuła, że traci przytomność.
W końcu morderczy ból ustał. 
Resztą sił Tonks próbowała sięgnąć różdżki. 
Jednak ktoś stanął na jej wyciągniętej ręce. 
Poczuła, jak kość w dłoni pęka pod naciskiem Śmierciożercy.
Usłyszała, że ktoś idzie w jej kierunku. Podniosła głowę. Jednak nie był to nikt do pomocy.
Usłyszała, jak właśnie przybyły Dołohow mówi coś do Bellatrix.
Ta po chwili zaśmiała się dźwięcznie. 
Ona wyglądała na... Szczęśliwą ?
Warknęła w kierunku siostrzenicy
 - Słyszałaś? Nasz Dołohow załatwił twojego wilczka! Śmiała się złowieszczo.
Tonks poczuła, jakby ktoś wyrwał jej serce.
Łzy spłynęły po jej policzkach. 
To prawda? Remus... To niemożliwe...
Nimfadora straciła wszystkie siły,
Całą chęć do życia...
Nie wierzyła. Przecież mógł kłamać.
Tak, chcieli ją po prostu załamać, tak...
Chciała umrzeć... Być z Remusem.
To dobry pomysł...
Rzuciła krótkie spojrzenie na swoją ciotkę. Chciała już końca.
Jak na zawołanie Bella wyciągnęła różdżkę i warknęła
 - Pożegnaj się z życiem, szlamo! - Następnie krzyknęła
 - Avada Kedavra! - donośny głos zabrzmił wokół niej.
Promień światła zmierzał w kierunku.
Nue odsunęła się. Nie uciekła...
Jej bezwładne ciało opuściło życie...
Ona i Remus... Zawsze razem...



31 października 2015

Ogłoszenie

Dzisiaj mija trzydziesta czwarta rocznica śmierci Jamesa i Lily. Wzieśmy za nich różdżki czarodzieje.






~Sly

Ps. Niestety nie wiem kiedy pojawi się następna notatka ode mnie, ponieważ nie mam zbyt dużo czasu na pisanie, a i wena gdzieś sobie poszła...

Pps. Z całego serca dziękujemy za 1000 wyświetleń. Jesteście cudowni!!!

Syriusz i Lily

Chcę Wam podziękować za 1000 wyświetleń :*
Każdy dzień to jeszcze większa motywacja, by pisać... Dziękuję

*****

Lily biegła na oślep ulicami Doliny Godryka Gryffindora.
Nie mogła uwierzyć w to co się stało zaledwie kilkanaście minut temu. 
Dzisiaj, w Noc Duchów, kiedy wszystko miało toczyć się codziennym ciągiem wydarzeń, zmieniło się całe jej życie. A miało być tak pięknie...

Kobieta siedziała na dywanie i obserwowała, jak jej syn bawi się jej różdżką. 
Gdy ją położył ona podniosła ją i wyczarowała różnokolorowe wzory, które utrzymywały się przez chwilę w powietrzu i znikały. Obok siedział James, obserwując poczynania syna.
Ich chwile radości przerwało donośne stukanie do drzwi. 
Kto o tak późnej godzinie mógłby ich odwiedzić ? Łapa, który nudził się tego wieczoru?
James wstał i powiedział tylko w kierunku żony
 - Zaraz sprawdzę kto to. - Skierował się w kierunku drzwi wyjściowych.
Ledwo dotknął klamki, drzwi wyleciały z hukiem na ziemię, zwalając mężczyznę z nóg.
Spojrzał na górującą przed nim postać. Sam Voldemort stał przed Jamesem patrząc na niego z pogardą. Już chciał powiedzieć coś do leżącej przed nim postaci, gdy ten krzyknął przerażony
 - Lily! To ON! Bierz Harry'ego i uciekaj! LILY!!! - chciał coś jeszcze dopowiedzieć, jednakże Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wypowiedział z mocą zaklęcie
 - Avada Kedavra! - pojawił się tylko błysk zielonego światła. Po chwili martwe ciało Jamesa Pottera leżało bezwładnie na podłodze.
Sami Wiecie Kto zmierzał w stronę odgłosów, które słyszał ze znajdującego się nieopodal pokoju.
Wszedł tam, widząc, jak Lily, ta szlama mówi coś do swojego syna.
Czarny Pan wiedział, że to ten chłopak musi zginąć. Jednak kobieta zasłaniała Harry'ego swoim ciałem. Ta uparcie stała, nie chcąc dać czarodziejowi dostępu do jej syna.
W końcu Voldemort, niecierpliwiąc się odepchnął ją, a ta straciła równowagę i opadła ciężko na posadzkę. Patrzyła ze łzami w oczach, jak Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać rzuca śmiertelne zaklęcie na Harry'ego Pottera. Nagle pociemniało jej przed oczami.
Straciła przytomność, pogrążając się w ciemności...
Ocknęła się po kilkunastu minutach. Z każdą sekundą powoli docierało do niej to co się stało.
Pragnęła, aby był to tylko zły sen...
Jednak, gdy wstała, zobaczyła coś, co prawie ponownie zwaliło ją z nóg. Harry Potter, trzynastomiesięczny chłopiec, ten którego tak kochała... Teraz leżał martwy. Miał zamknięte oczy.
Wyglądał trochę, jakby spał. Ale Lily znała prawdę. Tak, on zasnął. Kłopot w tym, że już nigdy się nie obudzi.  Kobieta poczuła ukłucie w sercu.
Oparła się o ścianę. Stwierdziła, że da radę utrzymać równowagę. Przeszła kilka kroków, jeden po drugim. Ponownie oparła się o chłodną ścianę. Minęła ciało swego syna, czując jak jej serce zaczyna coraz mocniej bić. Wyszła z pokoju, czując zawroty głowy. Teraz czekał ją kolejny szok.
Tuż przy drzwiach znajdowało się ciało jej męża. Poczuła kolejne ukłucie bólu.
Uklękła przy nim. Po raz ostatni, drżącą ręką dotknęła jego zimnego policzka
 - James... - szepnęła. Po jej policzkach spłynęły łzy. Rzuciła spojrzenie na jego nieruchome ciało.
Podniosła się. Nie mogła tu zostać. 
Wybiegła z domu. Łzy utrudniały jej widzenie. Biegła na złamanie karku, chociaż nawet nie wiedziała jaki był cel jej drogi. W końcu, gdy wybiegła już z Doliny Godryka zatrzymała się na chwilę opierając się na jakimś drzewie. Odetchnęła głęboko i rozejrzała się. Miejsce wyglądało trochę jak typowa mugolska dzielnica. 
     Lily nie chciała tracić czasu. Pierwsze co przyszło jej na myśl to poinformować przyjaciół o wydarzeniu. Teleportowała się. Zakręciło jej się w głowie i przez chwilę stała pochylona. Teleportacja najwyraźniej nie była dla niej.  
Kobieta stała właśnie przed Grimmauld Place 12. Podeszła do drzwi. Nim zdążyła zapukać te otworzyły się. W progu stał Syriusz. Widząc jej łzy był zaskoczony. Lily nigdy nie płakała...
Bez słowa wpuścił ją do środka. 
Weszła do środka. Jednak zrobiła tylko dwa kroki. Oparła się ciężko o ścianę i zaczęła po niej osuwać. Black szybko złapał ją i na szczęście nie upadła. 
 - Lily? Co się stało?  - zapytał, niemalże zanosząc ją do salonu i kładąc na kanapie.  Patrzył na nią. Wyglądała na wykończoną...
- On tam był... Przyszedł do nas. A James i Harry... Syriuszu on ich... - szepnęła. Przez chwilę to do niego docierało. Peter zdradził ich Voldemortowi... A ten zabił jego przyjaciela i jego syna. 
To nie miało tak być...
Syriusz przysunął się do Lily i złapał za rękę. Chciał ją pocieszyć, ale co miał zrobić, gdy sam był w rozsypce? 
Więc po prostu tak siedzieli. 
Mijały kolejne minuty, może godziny. Było nadal ciemno, więc noc jeszcze ich nie opuściła. Kobieta oparła głowę na ramieniu Syriusza. Chciała być z kimś, kto ją zrozumie. A Łapa napewno taką osobą był. Był jej przyjacielem, ale było też coś innego...
To wspomnienie pamiętała jak przez mgłę. Urodziny Glizdogona...

                              *****

Lily siedziała w fotelu i sączyła drinka. 
W tle grała głośna muzyka, tego jednego dnia ona jej nie przeszkadzała. Dziś, w urodziny Petera chciała się tylko dobrze bawić. Poza nią byli tu oczywiście Huncwoci i kilka dziewczyn które obserwowały poczynania Łapy i Rogacza. Uśmiechały się i co chwila chichotały, gdy któryś z nich na nie spojrzał. Ona siedziała w kącie i nie przykuwała niczyjej uwagi. Obserwowała tylko co robi James.  
Kochała go, ale nie  była do końca pewna, czy to działa w obie strony. 
Zauważyła, jak James mruga do jednej z dziewczyn stojących w drugim końcu sali. Spojrzał tylko na Lily i skierował się w stronę grupki. Wiedziała, że James jużtrochę wypił. Ale czy to usprawiedliwiało go do tego, by przystawiać się do innych? 
Poczuła się źle. Wstała i poszła do łazienki. Zmierzała na pierwsze piętro, gdy dogonił ją Syriusz. 
Uważała, że tak jak James jest pijany. Nawet nie obdarzyła go spojrzeniem. Szybko pokonała schody i zamknęła się w łazience. Pomieszczenie było dość oryginalnie udekorowane. No cóż, chyba nie każdy na umywalce ma rzeźbione szczury... Ale Peter właśnie w tego się zmieniał, więc miał do tego prawo, tak?
Spojrzała na siebie w lustrze. Miała zmęczone  oczy. Stwierdziła, ze dzisiaj już nic nie wypije.  Jednak czerwona szminka dzielnie utrzymywała się na jej pełnych ustach. 
Lily usiadła na podłodze. Zadrżała, gdy poczuła chłodny dotyk ściany. 
Ukryła twarz w dłoniach i przez chwilę targały nią emocje. W jednej chwili było ok. A teraz James... Nie chciała nawet wiedzieć co robił... Postanowiła wziąć się w garść. Nie mogła okazać słabości...
Wstała i otworzyła drzwi. Chciała szybko wyjść, jednak wpadła na kogoś. Szybko cofnęła się i spojrzała na osobę. 
Syriusz stał przed nią. Już nie wyglądał na pijanego, wręcz przeciwnie.
Był wyprostowany, ręce schował do kieszeni spodni. Uśmiechał się szeroko.
 - Evans, no co ty, lecisz na mnie? - zapytał i spojrzał na nią zalotnie. 
W głowie Lily zrodził się szatański plan. Ale czy nie pożałuje swojej decyzji?
No cóż, zawsze mogła usprawiedliwić się tym, że za dużo wypiła, prawda?
 - A żebyś wiedział, Łapo... - mruknęła i podeszła bliżej. Położyła dłoń na jego piersi. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się zalotnie. Syriusz spojrzał na nią zaskoczony, jednak gdy przysunęła się jeszcze bliżej jego spojrzenie wyrażało coś innego.
Ale nie mógł... Nie zrobi tego Jamesowi. 
To jego przyjaciel... Ale z drugiej strony...
Wiedział, co James zapewne teraz robi z tamtą blondynką... Tak. 
Black uważał, że Rogacz nie powinien tak traktować swojej partnerki. 
Więc teraz niech poniesie swoją karę...
Łapa objął przyjaciółkę w talii. Spojrzał tylko na nią łobuzersko i mruknął
 - Gdybyś miała ochotę... Spędzić ze mną czas, to będę czekał w pokoju. - patrzył na nią jak na nagrodę. Uwielbiał kobiety, ale ta jedna wydawała mu się bardziej wartościowa niż wszystkie inne. Jutro pewnie będzie miał wyrzuty sumienia... Ale zawsze będzie mógł tłumaczyć sobie ten wieczór nadmiarem Ognistej Whisky.  Poczuł, że usta Lily ocierają się o jego policzek. Odruchowo przekręcił głowę, teraz ich usta złączyły się w pocałunku. Lily położyła dłoń na jego policzku, co wywołało u niego przyjemny dreszcz. Przez chwilę trwali w tym pocałunku. Jednak dla Syriusza to było za mało. Puścił ją i odsunął się. 
 - Może nie na korytarzu, co? -  zapytał i zaśmiał się. Dziewczyna zawtórowała  mu i znowu go pocałowała. Czuli pasję, uczucie między sobą. I tak ruszyli w kierunku najbliżsżego pokoju. 
Jak się okazało był to gabinet. Syriusz potknął się o jakieś krzesło i razem wylądowali na podłodze. Lily zaśmiała się głośno. Miała taki ciepły głos...
Black trzymał swoją rękę na jej talii, drugą zaś skierował na jej nogę. Zachaczył palcami o krawędź jej szortów. Uśmiechnął się widząc zarumienioną twarz przyjaciółki. 
Nie pozostała mu jednak dłużna. Podwinęła jego koszulkę i zaczęła błądzić rękami po jego brzuchu, piersi. 
W tym momencie wydawał się jej taki idealny... Taki wprost dla niej.
- Lily, czy ty napewno tego chcesz? - zapytał jeszcze, zanim ta kompletnie doprowadzi go do utraty zmysłów. 
 - Oj Łapo... Jeszcze pytasz. - warknęła. Po chwili zamknęła mu usta kolejnym pocałunkiem. Chciała go. Teraz i tutaj...

                               *****

Kobieta siedziała na wysokim krześle. Była przerażona. Tylko czekała, aż James wróci do domu. Musiała mu coś powiedzieć. To będzie trudne, była pewna. Ale co zrobi? Teraz nie miała żadnego wyjścia. Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Nie przyszła przywitać się z mężem, co miała w zwyczaju robić.
Usłyszała, że James ją woła. Powoli zeszła z krzesła i chwiejnym krokiem przeszła przez korytarz. Nie wiedziała jak mu to powiedzieć. 
- James, chodź ze mną..  - mruknęła łapiąc go za nadgarstek. Spojrzał na nią. Najpierw z niepewnościa, jednak dał się zaprowadzić do salonu.  Usiedli na przeciwległych fotelach. Lily musiała to z siebie wyrzucić...
 - James ja... - zawiesiła się - James, ja jestem w ciąży... - szepnęła. Nie wiedziała czemu aż tak źle się z tym czuła. Jednakże postanowiła się nad tym nie zastanawiać. Nie czekając na reakcję swojego męża wybiegła z domu. 
Nie wiedziała gdzie iść. Po prostu błądziła po Dolinie Godryka bez celu...

                              *****

Na wspomnienie tamtych zdarzeń zadrżała. Znów znajdowała się u Syriusza. W Grimmauld Place 12. 
Jednak teraz nie miała ani Jamesa ani Harry'ego...
- Syriusz... Ja nigdy nie powiedziałam Jamesowi prawdy. Nigdy nie powiedziałam mu, że to nie on jest ojcem Harry'ego... Przepraszam...  - zasnęła. Nie chciała się budzić. Nie w świecie, gdzie nikt jej nie rozumie...




Wooo! Skończyłam... Jestem dość zadowolona z tego postu, chyba nieźle wyszło. I już wiem, że złe emocje dają dobrą wenę... Dziękuję...

~Blue Raven