14 sierpnia 2016

Petunia i Vernon

   Sześćdziesięciodwuletnia kobieta siedziała w dużym ogrodzie znajdującym się za domem, trzymając w ręku szklankę lemoniady. Powoli upiła łyk, patrząc na piętnastoletnią Mirandę, jej aktualne oczko w głowie. Petunia kochała swoją wnuczkę całym sercem i podarowała jej całą swoją miłość. Teraz z lekkim uśmiechem na ustach obserwowała, jak dziewczyna usilnie próbuje rozplątać białe słuchawki zalegające na jej kolanach. Westchnęła pod nosem, widząc jak nastolatka ze zrezygnowanym wyrazem twarzy odpuszcza i kieruje się w jej stronę. Z szerokim uśmiechem zajęła miejsce na krześle obok kobiety i spojrzała na nią nieodgadnionym wzrokiem.
 - Babciu, wszystko w porządku? Jesteś jakaś nieobecna. - Zauważyła, nie spuszczając z niej wzroku. Poprawiła luźny sweter spadający z ramienia w oczekiwaniu na odpowiedź. Ostatnio często widziała kobietę zamyśloną, wpatrującą się pusto w przestrzeń. Nie niepokoiła się, raczej byłą ciekawa co takiego może dziać się w głowie Petunii. Od dwóch tygodni była u niej, gdyż jej ojciec musiał wyjechać służbowo. Nie miała mu tego za złe, rozumiała go i naprawdę lubiła spędzać czas u jedynej babci. Dziewczyna zaczęła przyglądać się swoim dłoniom w oczekiwaniu na odpowiedź babci, która najwidoczniej wróciła do swoich rozmyślań.
 - Wspomnienia... - Powiedziała spokojnym głosem, pijąc napój. Nie odczuwała większej potrzeby tłumaczenia się wnuczce. Jeśli chce, sama zapyta.
 - To znaczy? Możesz powiedzieć mi coś więcej? - Odparła natychmiastowo, patrząc w bladoniebieskie oczy starszej kobiety. Lubiła słuchać jej opowieści, jednak nie miała do tego wielu okazji. Petunia rzadko kiedy wracała do wydarzeń z przeszłości, jednak ku uciesze wnuczki co raz opowiedziała jej o okresie dzieciństwa jej ojca, o jego zachowaniu. Mówiła o swoim siostrzeńcu, którego kochała, choć nie była w stanie tego okazać. Każda jej opowieść była pełna uczuć, co sprawiało, że tych historii po prostu chciało się słuchać.
 - Och, to stare dzieje. Nawet nie pamiętam tego dobrze. - Powiedziała, kierując wzrok na szklankę trzymaną w dłoniach. Na jej twarzy wykwitł szczery uśmiech na wspomnienia, które pojawiły się w jej głowie.
 - Opowiedz mi. Proszę. Co wtedy było? - Spytała, wpatrując się w przestrzeń. Widziała blade obłoki, leniwie sunące po błękitnym niebie. Patrząc na nie chyba chociaż częściowo zrozumiała swoją babcię. To było takie miejsce, gdzie po prostu możesz patrzeć w przestrzeń i rozmyślać.
 - To było dawno, miałam osiemnaście lat i właśnie wtedy... Ach, poznałam twojego dziadka. - Odparła, posyłając dziewczynie spokojny uśmiech. Wspomnienie powróciło do jej myśli, a ona nie mogła pohamować uśmiechu na tamten dzień.
 - Opowiedz mi. - Powtórzyła Miranda, wygodniej siadając na krześle. Chętnie posłuchałaby kolejnych opowieści kobiety, która niemal nigdy nie wspominała o Vernonie Dursley'u, jej pierwszej i jedynej miłości.

*

Siedziała skulona, oparła się o pień wysokiego drzewa. Patrzyła na przepływającą w pobliżu rzekę. Lubiła przychodzić w to miejsce. Nikt poza nią tu nie przychodził. Mogła zostać sama ze swoimi myślami i po prostu spędzać tu czas nic nie robiąc. Poczuła jak jedna, samotna łza spływa po jej policzku. Od czasu wyprowadzki Lily czuła się samotnie, jednak nigdy nie mówiła tego na głos. Petunia nigdy nie miała przyjaciółek, bo do teraz zawsze miała przy sobie Lily. Oczywiście wraz z jej wyjazdem do Hogwartu, co roku było między nimi coraz gorzej. Teraz Petunia była sama. Nie czytała listów, które dostawała od siostry, coraz rzadziej wychodziła z domu, a jak już to odwiedzała właśnie to miejsce. To był jej azyl. Jedyne miejsce, gdzie czuła się tak dobrze, nawet jeśli była samotna. 
 - Nie płacz. - Usłyszała głos za sobą. Wzdrygnęła się, bo nawet nie usłyszała wcześniej jakiegokolwiek odgłosu świadczącego o obecności kogokolwiek poza nią. Szybko otarła policzek i odwróciła się, patrząc na nowo przybyłą osobę. Chłopak musiał być mniej więcej w jej wieku. Był dosyć szczupły, jasne włosy miał lekko potargane, a piwne oczy patrzyły na nią z troską i zaciekawieniem. Nie mogła zaprzeczyć, nie był on brzydki.
 - Nie płaczę. Co tu robisz? - Spytała podejrzliwie, lustrując go wzrokiem. 
 - Przyszedłem po to samo co ty. Pomyśleć. Jestem Vernon. - Wyciągnął w jej stronę rękę. Dziewczyna szybko podniosła się i podała mu dłoń.
 - Petunia. Ja umm... Nie widziałam cię tu nigdy wcześniej. - Odparła, kołysząc się na piętach. 
 - Jestem tu nowy, mieszkam niedaleko stąd. Jestem w tym miejscu dopiero trzeci raz, ale strasznie mi się tu podoba. Nie dziwię ci się, że tu przychodzisz. - Powiedział, posyłając jej lekki uśmiech. Dziewczyna spuściła wzrok i zapatrzyła się na swoje buty. 
 - Lubię czasem pomyśleć w samotności, a to miejsce jest świetne do tego. Nie lubię przebywać w tłumach. - Mruknęła, nie podnosząc wzroku. Nie wiedziała, czemu aż taką nieśmiałością reagowała na chłopaka. Zawsze była cicha, spokojna i nieśmiała, jednak teraz czuła się kompletnie inaczej niż kiedy chodziła do szkoły czy rozmawiała z koleżankami. 
 - Każdy potrzebuje przestrzeni, w której mógłby spokojnie pomyśleć. - Stwierdził, po czym usiadł na ziemi i oparł się o ten sam pień, o który dziewczyna kilka minut temu. Petunia nie czuła potrzeby dalszego przebywania w tym miejscu, więc powolnym krokiem udała się w stronę domu. Kiedy przeszła kilkanaście metrów usłyszała jeszcze ciche 
 - Do następnego, Petunio. - Na jej twarz wkradł się uśmiech, którego za nic nie mogła się pozbyć. 
 Kilkanaście minut spaceru było dobrym sposobem na odreagowanie. Tak właśnie czuła się Petunia, zmierzając w stronę domu. Nie spieszyło się jej specjalnie, wiedziała, że w domu nie dzieje się nic ciekawego. Przekraczając próg domu oznajmiła rodzicom, że wróciła, po czym udała się do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, wzdychając cicho. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. 
  Jednak podobało jej się to. 


*

 - Znowu tu jesteś. - Usłyszała głos za sobą. Minęły dwa tygodnie, od kiedy osiemnastolatka poznała Vernona. Przez ten czas nie spotkała go ani razu, aż do teraz. Odwróciła się i posłała mu lekki uśmiech. 
 - Umm, cześć, Vernon. - Powiedziała cicho, po czym wróciła do obserwowania leniwie płynącej rzeki. Usłyszała kroki i już po chwili chłopak siedział obok niej. 
 - Jak leci? - Spytał, patrząc na nią. Nie przyznał się do tego, jednak naprawdę zainteresowała go ta dziewczyna. 
 - U mnie w porządku. A co u ciebie? - Spytała obojętnie. Chciała po prostu podtrzymać temat. Nie lubiła niekomfortowej ciszy i zawsze w obecności znajomych starała się takowej unikać. 
 - Też. - Mruknął, spuszczając wzrok. Po chwili tak samo jak dziewczyna zaczął wgapiać się w wodę. Minęło sporo czasu, a oni się do siebie nie odzywali. Petunia czuła się dziwnie, bowiem cisza między nimi nie przeszkadzała jej w żaden sposób, a wręcz przeciwnie. To była ta przyjemna cisza, kiedy każdy pogrąża się w swoich myślach i nie odczuwa potrzeby odezwania się. 
   Dziewczyna po raz pierwszy miała kogoś, z kim mogła pomilczeć. 


*

 - Cieszyłam się z poznania go. Był pierwszą bliską mi osobą po mojej siostrze. Szybko się do niego przywiązałam, a on to odwzajemniał. Różniliśmy się od siebie, ale to tylko bardziej mnie do niego przekonało. - Powiedziała, a na jej twarz wkradł się lekki uśmiech. Spojrzała na wnuczkę, która z zaciekawieniem wsłuchiwała się w dalszą część historii.

**

 - Mamo, tato... To jest Vernon. Spotykamy się od niedawna. - Mówiła niepewnym głosem. Rodzice widzieli, że czasami wymyka się wieczorami, jednak dawali jej swobodę z nadzieją, że może znalazła kogoś, kto został jej przyjacielem. Starsza para spojrzała ze szczerym uśmiechem na chłopaka, który niepewnie przestępował z nogi na nogę. 
 - Dzień dobry... Mam na imię Vernon, bardzo miło mi państwa poznać. - Powiedział uprzejmie. Dziewczyna posłała mu zadowolony uśmiech, po czym ruszyli w stronę jej pokoju. Usiedli obok siebie na łóżku i zaczęli rozmawiać, tak właściwie o wszystkim. Nie mieli problemów z odnalezieniem tematu, co bardzo cieszyło dziewczynę. Spędzili razem całe popołudnie, Kiedy nadszedł wieczór, a Vernon musiał wracać do domu, przelotnie pocałował dziewczynę w policzek i uśmiechnął się, widząc jak delikatny rumieniec wpływa na jej twarz. 
 - Do następnego, Petunio. - Usłyszała jeszcze jego głos, nim zamknął za sobą drzwi.



*


 - No Vernon... Powiedz mi wreszcie, gdzie mnie zabierasz! - Ciszę przerwał zirytowany głos dwudziestolatki. Od czterdziestu minut jechali w nieznanym jej kierunku. Kiedy nie uzyskała odpowiedzi, oparła się wygodnie o siedzenie i spojrzała na widoki mijane za oknem. Obce miejsca, jednak nie przeszkadzało jej to. Chciała po prostu dojechać na miejsce. 
 Pamiętała jeszcze, jak zasnęła w trakcie wpatrywania się w mijaną rzekę. 

 - Jesteśmy. - Usłyszała głos chłopaka. Przetarła dłońmi oczy i rozpięła pasy, wychodząc na zewnątrz. Zatrzymali się na poboczu w jakimś miejscu, którego kompletnie nie kojarzyła. 
 - Chodź. - Usłyszała tylko tyle. Kierowała się tam, gdzie Vernon. Szli przez kilkadziesiąt metrów, aż dotarli do drogi, która ciągnęła się przez strome wzgórze. Przez kilka minut wchodzili pod górę, aż dotarli na miejsce. Petunia usiadła na ławce i rozejrzała się. Z każdej strony były barierki. Na uboczu stała mała kapliczka, do której drzwi były zamknięte. Dziewczyna zauważyła, jak chłopak przechodzi przez barierki i siada na trawie. Sama dołączyła do niego i spojrzała na widok. Oświetlony wieczorem Londyn to coś, co naprawdę zapada w pamięć. 
Oparła głowę na jego ramieniu i zapatrzyła w piękny widok. Światła migotały, oświetlając miasto złotą poświatą. Było dosyć cicho, jednak nie przeszkadzało im to. 
 W końcu mogli milczeć razem, prawda? 

 - Powiesz mi, dlaczego mnie tu ściągnąłeś? - Zapytała lekko zniecierpliwiona dziewczyna. Nie to, że się jej tu nie podobało. Po prostu wiedziała, że są tu w konkretnym celu, którego nie znała. 
 - Aleś niecierpliwa... - Westchnął, uśmiechając się pod nosem. Podniósł się ze swojego miejsca i spojrzał wyczekująco na Petunię. Ta także wstała i chwyciła go za rękę. Posłała mu uśmiech i spojrzała po raz kolejny na panoramę miasta. Czuła, że tak może zostać. Że mogą tu stać i trzymać się za ręce do końca życia. Bo dlaczego nie? 

 - Petunio... Zbierałem się od dawna, żeby o to zapytać, wiesz? - Zaczął, a ona spojrzała mu w oczy. Posłała mu pokrzepiający uśmiech. - Kiedy Cię poznałem... Od początku coś poczułem. Chciałbym czuć to, co czuję z tobą przez resztę życia. Chcę dzielić z tobą życie. Petunio Evans, czy zgodzisz się zostać moją żoną? 

Zaskoczenie? Tak, to najlepsze określenie tego, co czuła dziewczyna. Patrzyła na niego ze łzami w oczach. Nie mogła wyobrazić sobie tego lepiej. Jej odpowiedź była wręcz oczywista. 
 - Tak! - Rzuciła mu się na szyję. Stali tak przez dłuższą chwilę, a kiedy dziewczyna wreszcie go puściła, zobaczyła niewielkie pudełeczko w jego dłoniach.
Kilka minut później nadal patrzyli na miasto. Z tą różnicą, że teraz na dłoni Petunii znajdował się piękny pierścionek z jej inicjałami.


**

 - To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru. - Powiedziała starsza kobieta. Pamiętała to, jakby tamte wydarzenia miały miejsce wczoraj, a nie czterdzieści dwa lata temu. 

**

  Biała suknia opinała szczupłą sylwetkę dziewczyny. Spojrzała po raz ostatni na swoje odbicie w lustrze i westchnęła bezgłośnie. To już dzisiaj. Poprawiła ciemne włosy, odgarniając je na plecy i wyszła z pokoju. 


Zabawa trwała w najlepsze, każdy cieszył się szczęściem młodej pary. Petunia usiadła na chwilę przy jednym ze stolików, by odetchnąć. Bardzo cieszyła się dzisiejszym dniem, jednak był coś, co doprowadziło ją do smutku. Jej siostra nie pojawiła się tu dzisiaj. Byli wszyscy jej przyjaciele, rodzina. Tylko Lily brakowało...

Na szczęście nie miała czasu, żeby pogrążyć się w smutku, czy cokolwiek innego. Zobaczyła swojego męża... Tak, była przeszczęśliwa (nie wiedziałam jak to napisać, razem czy oddzielnie, przepraszam :/ ), mogąc go tak nazywać. Wyciągnął do niej rękę, a ona ujęła ją i wstała. Przeszli na parkiet, gdzie zaczęli tańczyć do wolnej piosenki. Przez cały czas patrzyła mu w oczy. Nie wyobrażała sobie świata, w którym mogłoby zabraknąć Vernona. Tak nie mogło być.
 - Kocham cię, wiesz? Najbardziej na świecie. - Powiedziała, przytulając ukochanego. 
 - Ja ciebie też. Najbardziej na świecie. - Nie mogła tego zobaczyć, ale uśmiechnął się szeroko.


*

 - Nawet nie wiesz, jak się cieszę. To wspaniałe. Mamy syna. - Usłyszała dumny głos obok siebie. Posłała Vernonowi zmęczony uśmiech i ponownie opadła na poduszki. Była zmęczona. Dudley, bo tak zdecydowali się nazwać syna urodził się w zeszłym tygodniu, a od dwóch dni Petunia była z nim w domu. Oczywiście bardzo cieszyła się z tego, że wreszcie stanowią rodzinę. Nie minęła chwila a zasnęła. Nowo narodzone dziecko potrzebuje nie lada opieki. Teraz, kiedy Dudley smacznie spał, Petunia zdecydowała się wykorzystać chwilę spokoju i zasnąć chociaż na kilka minut.
Lekki uśmiech ozdobił jej usta, kiedy we śnie widziała siebie i Vernona.

*

 - To najlepsza decyzja, prawda? - Zapytała, kiedy wsiadała do samochodu. Właśnie opuszczali Privet Drive. Nie chcieli tego, ale zdawali sobie sprawę z tego, że to najlepsza decyzja. 
 Jechali godzinami, droga niemiłosiernie im się dłużyła. Wreszcie zatrzymali się. 
Chwycili za bagaże i udali się do nowego domu. Był to dosyć duży budynek, spokojnie pomieściłby jeszcze kilka osób. Pokonali krótką drogę, jaka dzieliła ich od samochodu do drzwi wejściowych. Kiedy weszli do środka, rozejrzeli się. Petunia odstawiła bagaże w przedpokoju i zaczęła przeglądać każde pomieszczenie. Było to naprawdę ładnie urządzone miejsce. 
 Przeszła do sypialni, którą miała dzielić z mężem. Wkrótce i on dołączył do niej.
 - Czas zacząć coś nowego, prawda? - Zapytała niepewnie. Nie wiedziała, co robić. 
 - Tak... Coś musi się skończyć, żeby coś mogło się skończyć. - Odparł, wpatrując się w widok za oknem. 

**

 - Wiedzieliśmy, że czas na kolejny etap w naszym życiu. Ale wtedy zaczęło dziać się gorzej. - Powiedziała zamyślona kobieta, patrząc na wnuczkę. 

**

 - Nie wierzę... Jesteśmy tu od dwóch lat... A ty... ty mówisz mi, że od roku spotykasz się z naszą sąsiadką... Vernon... - Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Nie była zła. Była zawiedziona. Jego zachowaniem, tym, że przez rok ukrywał to, że me kogoś innego. 
 - To nie tak... Petunio, kochanie... - Próbował się tłumaczyć, ale wszystko szło na darmo.
 - Nie... Nie mogę ci tego wybaczyć, rozumiesz? Masz dwadzieścia minut. Spakuj się i już nigdy nie pokazuj mi się na oczy. Nie chcę cię widzieć, nie chcę twoich przeprosin, chcę tylko, żebyś wyszedł i mnie zostawił. Mam dosyć. - Oznajmiła, wychodząc z sypialni. Usiadła na kanapie w salonie i oparła twarz na dłoni. Pojedyncza łza spłynęła po jej twarzy. Nie wierzyła w to, że ktoś, komu podarowała swoje życie, tak bardzo jej nienawidził. 
  Musiał ją nienawidzić, żeby nie mieć skrupułów przed tak ogromnym zranieniem jej. 
Usłyszała ciężkie kroki i spojrzała na kogoś, kto  w ciągu kilka minut zniszczył całe jej życie. 
 - Kocham cię, Vernon. - Powiedziała, zamykając za nim drzwi.

*

 Było późno, kiedy kobieta odebrała telefon. Spojrzała na wyświetlacz, a kiedy zobaczyła nieznajomy numer, zawahała się. Odebrała jednak telefon, podnosząc się jednocześnie na łóżku.
 - Czy pani Petunia Dursley? - Usłyszała niski głos po drugiej stronie słuchawki. 
 - Tak. Z kim mam przyjemność? - Zapytała. Nie była zadowolona z telefonu o takiej godzinie, jednak starała się być uprzejma.
 - Z tej strony Andrew Smith, ordynator szpitala na Ash Road* (* Randomowa nazwa ulicy, jedna z niewielu które w Londynie pamiętam i nie mam pojęcia, czy tam naprawdę jest szpital XD Po prostu potrzebowałam nazwy, ok xD). Pan Vernon Dursley prosił, bym poinformował panią o tym, iż znajduje się on na naszym oddziale i pragnie zobaczyć panią w możliwie jak najszybszym czasie. - Powiedział odrobinę zestresowanym głosem.
  - Nic mu nie jest? Co się stało? - Zapytała gorączkowo, zrywając się z łóżka i zakładając ułożone na krześle ubrania. Usłyszała jeszcze, że ma jak najszybciej zjawić się w szpitalu. Bez wahania wsiadła do samochodu i po piętnastu minutach była już we wskazanym miejscu. Wpadła do sali, którą wskazała jej pielęgniarka. Zobaczyła bladego i najwyraźniej zmęczonego Vernona. Podbiegła do niego i usiadła na krześle przy łóżku. 
 - Vernon... co się stało? - zapytała spanikowana, chwytając go za rękę. Minęło już dużo czasu od dnia, kiedy widziała go po raz ostatni. Niewiele się zmienił przez te półtora roku. 
 - Jestem chory... Przepraszam. - Usłyszała jego głos na chwilę przed tym, jak stracił przytomność. Kobieta szybko wybiegła z pomieszczenia, szukając jakiegoś lekarza. Personel pojawił się szybko, wbiegając do sali mężczyzny. Minęło kilkanaście minut, nim doktor wyszedł z sali ze smutnym wyrazem na twarzy.
 - Przykro nam, pani Dursley. - Tylko tyle usłyszała, nim zaczęła płakać. 

*

Spędzała dużo czasu razem z nim. Mimo, że był po drugiej stronie, nadal o nim pamiętała. Pewnych rzeczy się nie zapomina, nie, kiedy dotyczą naszej miłości. Włożyła czerwoną różę do wazonu i spojrzała po raz kolejny na nagrobek. 
 - Tęsknię za tobą. Każdego dnia coraz bardziej, wiesz? Przecież nadal cię kocham. - Tylko tyle powiedziała, nim wstała i ocierając łzę opuściła cmentarz.

**

 - To śmieszne, wiesz? Minęło już tyle czasu, ale każdego dnia ja kocham go coraz bardziej. - Zakończyła swoją opowieść. Podniosła się i spojrzała na wnuczkę. - Za godzinę będzie po ciebie tata, spakuj się i poczekamy na niego w salonie, co? - Zapytała ze spokojnym uśmiechem.
 - Co? Och, tak. Dobrze - Wyrwała się z zamyślenia i wstała, po czym poszła do swojego pokoju i szybko spakowała wszystkie rzeczy. Kiedy była już gotowa, razem z plecakiem zeszła na dół i usiadła obok starszej kobiety na kanapie. Minęło dwadzieścia minut, nim usłyszały skrzypienie drzwi. 
Dudley Dursley wszedł do środka i przytulił córkę, po czym spojrzał na swoją matkę. Z delikatnym, spokojnym uśmiechem patrzyła w przestrzeń przed sobą. 
 - Chętnie zostalibyśmy, ale naprawdę mi się spieszy. Do następnego, mamo. - Usłyszała pospieszne pożegnanie. Wstała i pocałowała Mirandę w czoło. 
 - Żegnaj, kochanie. Miłego wieczoru. - Powiedziała, po czym pomachała opuszczającym dom pociechom.

Siedziała na ławce naprzeciwko grobu. Było już późno, ale dzisiaj musiała tu być.
 - To już dwadzieścia lat, wiesz? Tęsknię. Najbardziej na świecie. - Uśmiechnęła się pod nosem i podniosła się, kierując do domu.

Leżała na łóżku, trzymając w ręce ich zdjęcie oprawione w ramkę. Nadal je miała, choć nie przyznawała się do tego. Łzy spłynęły po jej twarzy, kiedy sięgnęła po szklankę wody stojąca na szafce nocnej. 
 - Najbardziej na świecie. - Powiedziała, wkładając do ust tabletkę nasenną. Jedną, drugą, trzecią. Poczuła nagłe odrętwienie i zamknęła oczy. Zasypiała uśmiechając się. 

Najpiękniejsza była świadomość, że obudzi się obok niego.



*

Hmm... Okej jest tyle rzeczy, które chcę napisać, że wow. 
To mój dotychczas najdłuższy post na blogu i jestem całkiem z niego zadowolona. Mam dzisiaj dużą inspirację i zaraz biorę się za następny.
Powiem Wam, że pisałam go na dwa razy. Fragment od początku do wstępu fragmentu z oświadczynami napisałam już dawno, dzisiaj skończyłam i cieszę się z tego, co mi wyszło. Naprawdę myślę, że może to być jeden z najlepszych postów na blogu. Nie wiem kompletnie co napisać, bo dosłownie miałam łzy w oczach pisząc to, a żeby jeszcze się "pocieszyć" słucham starych coverów 5 Seconds of Summer i ugh...
Miłego dnia/wieczora/istnienia ludzie/kosmici! 
Oczywiście komentarze i +1 bardzo mile widziane hehs.
Kocham Was <3 
Raven 

3 komentarze:

  1. To... było piękne...
    Taka inna histotia Vernona i Petunii...
    Razem, liczę, że następne opowiadania będą równie niesamowite.
    Nie mam słów, żeby komentować, więc jedynie życzę weny.
    Pozdrawiam, Incendio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aw, dziękuję, naprawdę :-)
      Myślę, że takie dłuższe posty będą pojawiały się w miarę możliwości często :-)
      Pozdrawiam! :3

      Usuń
  2. *Raven,a nie razem 😂
    Głupia autokorekta 😂

    OdpowiedzUsuń